Trzeba korzystać z życia i cieszyć się każdą chwilą, bez względu na to, jakie kto ma ograniczenia – mówi Agnieszka Borowska

22089650 1448372465198779 223621203667169484 n 1

Dwa lata temu utalentowana wieloboistka ze Sztumu – Agnieszka Borowska, uległa wypadkowi na torze bobslejowym w łotewskiej Siguldzie. Dwukrotna mistrzyni Polski seniorek w siedmioboju lekkoatletycznym, doznała poważnego urazu rdzenia kręgowego i w efekcie wylądowała na wózku inwalidzkim.

Dla większości z nas trudno sobie wyobrazić, co to znaczy zostać sparaliżowanym, gdy jesteśmy młodzi, zdrowi, a całe życie stoi przed nami otworem.

O tym jak zmieniło się życie Agnieszki Borowskiej – dowiecie się w rozmowie jaką przeprowadził z nią Maciej Gach.

Maciej Gach: Wracasz czasem myślami do tamtego dnia?

Agnieszka Borowska: Staram się tego nie robić, ale niestety czasami nie da się tego uniknąć. Miałaś jakieś przeczucia, że może wtedy stać się coś nieprzewidzianego? Od samego rana miałam czarny humor. Siedzieliśmy grupą przy stole jedząc śniadanie, a ja ciągle marudziłam, co będzie jak coś się stanie, jak się przewrócimy, jak nie przeżyje…

Nikt nie traktował moich głupich tekstów poważnie. Nawet usłyszałam od swojego pilota, że dopóki się nie przewrócimy, nie będziemy prawdziwymi bobsleistami. Już na samym treningu rozgrzewając się przed zjazdem, zapytałam kolegi czy zjedzie za mnie, bo ja nie chcę. Czułam wewnętrzny strach, ale wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to może być jakieś przeczucie.

 Wsiadając do bobsleja zażartowałam do trenera – „Miło było trenera poznać”. Dość dziwną sytuacją było to, że w połowie toru pomyślałam, że to mój ostatni zjazd, bo nie chcę już zjeżdżać. Miałam rację – był ostatni.

Wypadek pamiętasz?

Pamiętam wszystko do momentu, kiedy wsadzili mnie do karetki. Jako, że byłam rozpychającą, nie widziałam co dzieje się na lodzie. Nagle poczułam, że uderzamy w bandę i lecimy na bok. Dopóki bobslej się nie zatrzymał – nie wiedziałam, że coś ze mną jest nie tak.

Zorientowałam się dopiero jak podbiegła ekipa, żeby nas wyciągnąć. Chciałam wstać, a kompletnie nie mogłam się ruszyć. Szybko krzyknęłam, że coś jest nie tak, bo nic nie czuję. Od razu wiedzieliśmy, że to kręgosłup, ale byłam w takim szoku, że to do mnie nie docierało. Dodatkowo moja stopa zaklinowała się w siedzeniu pilota, a ja potrafiłam jeszcze żartować, że mogą ją ciągnąć z całych sił, bo i tak mnie nie boli.

Dopiero kiedy minął pierwszy szok, zaczęłam strasznie krzyczeć z bólu. Czułam jakby ktoś wbijał mi szpile w plecy. Wtedy przyjechała karetka, wstrzyknęli mi coś i zabrali do szpitala. Ostatnie co pamiętam, to moment zamykających się drzwi od karetki i bobsleistów mówiących, że wszystko będzie dobrze.

Po jakim czasie dowiedziałaś się, że jednak nie jest dobrze?

Wszystko dotarło do mnie bardzo późno. Obudziłam się po operacji w pustej sali. Na początku myślałam, że to jakiś chory sen. Przyszedł jakiś człowiek i zaczął do mnie mówić po łotewsku, potem po angielsku. Poprosiłam go o telefon, bo chciałam się z kimś skontaktować, ale mi nie pozwolił. Nie wiedziałam co się dzieje, co mam robić.

Pierwszym pytaniem jakie zadałam lekarzowi, kiedy do mnie przyszedł było to – czy będę chodzić? Nie potrafił mi odpowiedzieć na to pytanie, tłumacząc się, że jest za wcześnie. Dopiero, gdy po kilku dniach przewieźli mnie na normalną salę, a leki przestały tak mocno działać – uświadomiłam sobie, co tak naprawdę się stało.


Rodzice i mój narzeczony nie pozwolili mi o tym myśleć, kazali odpoczywać. Nie chcieli mi powiedzieć czy to wszystko wróci, czy będzie normalnie. Zrobiłam wtedy najgorszą rzecz. Zaczęłam o tym wszystkim czytać w Internecie. Nie było to przyjemne, ale komentarze ludzi – „że nikt po takim czymś nie wraca do normalnego życia, że to koniec czerpania radości z czegokolwiek” – uświadomiły mi, iż muszę pokazać wszystkim, że to nie jest koniec świata, że trzeba walczyć mimo wszystko!

12189981 449203365271986 2321554867272138756 n copy copy copy
Jak to jest, gdy człowiek ulega wypadkowi i nagle słyszy, że prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł stanąć na własnych nogach?

Wtedy nawet nie myślałam o tym, że tak długo nie będę mogła poruszać się na własnych nogach. Byłam pewna, że potrwa to kilka tygodni i wszystko wróci do normy. Po tych dwóch latach wiem, że to nie jest takie proste, jakby się wydawało. Mimo tego nie poddaję się. Dla mnie najważniejsze jest to, że żyję.

Są takie dni, że masz czasem wszystkiego dosyć?

Nie ma człowieka na tym świecie, który nie miałby czasami gorszego dnia. Staram się mieć ich jak najmniej. Co mi to da, jak będę się nad sobą użalać? Nic. Trzeba korzystać z życia i cieszyć się każdą chwilą, bez względu na to, jakie kto ma ograniczenia.

Zapewne rehabilitacja to żmudny proces?

Zgadza się. Obecnie jeżdżę, co jakiś czas na rehabilitacje do prywatnego ośrodka Neuron w Bydgoszczy. Dodatkowo korzystam też z rehabilitacji na NFZ. Oprócz tego staram się ćwiczyć też sama w domu.

Prawdopodobnie będziesz miała wszczepiony w rdzeń kręgowy komórki macierzyste, aby stanąć na nogi?

Cały czas na to czekamy. Jest to eksperymentalny program naukowy, który jeszcze nie wszedł do realizacji. Mam nadzieję, że niedługo coś ruszy, bo jest to duża nadzieja.

18275109 1305376566165037 3582195678363238062 n

Masz duże wsparcie wśród znajomych, z którymi między innymi trenowałaś?

Jak mówi znane przysłowie – „prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie”. Wypadek wyselekcjonował tych prawdziwych znajomych. Oczywiście nie mam do nikogo żalu ani pretensji, bo nie każdy umie znaleźć się w takiej sytuacji. Od razu po wypadku zostałam zasypana wiadomościami i telefonami, ale ciężko było stwierdzić – czy to rzeczywiście troska, czy jednak zwykła ciekawość. Cieszę się, że zostali Ci, na których mi zależy.

Od zawsze była u Ciebie Agnieszka fascynacja sportem?

Zawsze było mnie wszędzie pełno. Taniec, śpiew, siatkówka, koszykówka, bieganie. W pewnym momencie mój organizm nie wytrzymał. Rodzice kazali mi wybrać jedno zajęcie. Wybrałam bieganie, bo tam czułam się najlepiejOd czwartej klasy podstawowej trenowałam długie dystanse. W drugiej gimnazjum zmieniłam trenera, który zdecydował, że zaczniemy od wieloboju, aby wyodrębnić w przyszłości moją koronną konkurencję. Okazało się jednak, że rok później zdobyłam już swój pierwszy medal Mistrzostw Polski. Wtedy wiedziałam, że moją konkurencją będzie wielobój.

Dlaczego właśnie wielobój?

Nigdy nie lubiłam monotonii. Przy trenowaniu siedmioboju każdy trening wygląda inaczej. Różnorodność treningu sprawiała, że cały czas robiłam to wszystko z chęci, a nie z przymusu. Lubiłam tą konkurencję, a uprawianie jej sprawiało mi ogromną przyjemność.

1 copy copy copy

Która z konkurencji lekkoatletycznych należała do Twoich ulubionych?

Zdecydowanie skok wzwyż. Mimo, że każdą konkurencję lubiłam na swój sposób – no może oprócz kuli i oszczepu.

A skąd wziął się felerny pomysł na bobsleje?

Mój trener został szkoleniowcem kadry w skeletonie, a nie chciałam zmieniać trenera, więc postanowiłam jeździć razem z nim na zgrupowania reprezentacji bobslei i skeletonu. Siłą rzeczy dochodziło do rozmów. Zachęcali mnie do tego, żebym spróbowała swoich sił w tej dyscyplinie. Długo się zastanawiałam. Spodobał mi się ten sport. To było coś nowego, a do tego ta adrenalina.

Obecne Twoje plany jak się przedstawiają?

Nie mam planów. Już dawno przestałam planować. Żyję z dnia na dzień. Co ma być, to będzie. Po wypadku mówiłam, że jeśli nie wrócę do trenowania – to będę trenować innych. To zrealizowałam. Pracuję na stadionie. Trenuję zazwyczaj z dzieciakami. Sprawia mi to ogromną przyjemność, bo mogę dzielić się swoim doświadczeniem. Dostałam kilka propozycji, aby wrócić do sportu jako zawodnik, ale nie czuję już tej samej motywacji do tego. Może z czasem spróbuję swoich sił, ale jeszcze teraz nie jestem na to gotowa.

*Agnieszka Borowska (ur. 1991) – Wielokrotna medalistka mistrzostw Polski seniorów. Dwukrotnie zdobywała Mistrzostwo Polski w siedmioboju oraz w pięcioboju w hali. Dodatkowo osiągała sukcesy podczas juniorskich mistrzostw Polski oraz mistrzostw kraju młodzieżowców (w różnych konkurencjach). Była reprezentantka kadry narodowej oraz zawodniczka klubu LKS Zantyr Sztum.

Maciej Gach
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj