Charakter i instynkt zwycięzcy pokazała Lechia w wygranym 3:1 (1:0) meczu ze Śląskiem Wrocław. Gdańszczanie odwrócili bieg spotkania, którego losy mogły być przesądzone już po dwudziestu minutach. Biało-zieloni mieli jednak Dusana Kuciaka, Sławomira Peszkę i braci Paixao, a ta czwórka pociągnęła cały zespół do bardzo ważnego zwycięstwa. Początek meczu ze Śląskiem był dla Lechii jak dzień, w którym od rana nic się nie układa. Gospodarze oddali inicjatywę wrocławianom, a podopieczni Jana Urbana potrafili z niej skorzystać. Gdańszczanom przez dwadzieścia minut udała się jedna akcja ofensywna, po której strzelał Marco Paixao, ale nie potrafił zaskoczyć Jakuba Słowika. To goście częściej byli przy piłce, siali zamęt w obronie biało-zielonych, z którym nie potrafili poradzić sobie doświadczeni defensorzy. Najgorzej wychodziło to Jakubowi Wawrzyniakowi, który zagraniem ręką sprokurował rzut karny.
KUCIAK POGROMCĄ ROBAKA
„Wapno” to dla Śląska niemal pewny gol, bo do piłki podchodzi Marcin Robak, który ostatni raz „jedenastki” nie wykorzystał w sezonie 2012/13. Wrocławianie czekali już na zmianę wyniku na zegarze, ale stało się to, czego cała drużyna Lechii potrzebowała. Dusan Kuciak idealnie wyczuł intencje strzelca i odbił piłkę na rzut rożny, przerywając Robakowi passę dwudziestu(!) skutecznie wykonanych rzutów karnych z rzędu.
INSPIRACJA BARCELONĄ?
Takiego impulsu biało-zieloni potrzebowali. Sytuacja zmieniła się o 180 stopni. To gospodarze przejęli inicjatywę, prym wiódł Peszko, który biegał jakby ostatni tydzień spędził przykuty do kaloryfera, a w dodatku miał idealnie ułożoną nogę. To on, pod nieobecność Wolskiego, wykonywał stałe fragmenty gry, perfekcyjnie dograł do Marco, który głową zdobył dwunastą bramkę w tym sezonie. Już wcześniej Portugalczyk mógł powiększyć swój dorobek, ale po pięknej akcji à la FC Barcelona, jego uderzenie znów zatrzymał Słowik. Za trzecim razem nie dał jednak rady. Biało-zieloni na przedmeczowej odprawie oglądali chyba „Dumę Katalonii” z czasów Pepa Guardioli, bo w jednej z kolejnych akcji Simeon Sławczew na czystą pozycję wyprowadził Flavio Paixao zagraniem piętką. Skrzydłowy nie potrafił jednak skorzystać z pięknego podania.
INSTYNKT ZWYCIĘZCÓW
Lechia grała pięknie, ale swoją przewagę musiała potwierdzić po przerwie. I choć nie raz biało-zieloni pokazali, że potrafią być bardzo chimeryczną drużyną, to tym razem zaprezentowali cechy dokładnie odwrotne. Od początku ruszyli na wrocławian i gol wydawał się kwestią czasu. Brakowało jednak szczęścia, ale z pomocą przyszedł kapitan rywali. Piotr Celeban przypadkowo zagrał piłkę ręką w polu karnym, sytuację weryfikował jeszcze VAR, ale ostatecznie Szymon Marciniak wskazał na „wapno”, do piłki podszedł Flavio i nie zawiódł.
RÓŻNICĘ ZROBILI REZERWOWI
Od tego momentu gospodarze oddali inicjatywę, ale mądrze się bronili. Długo trwał boiskowy pat, ale różnicę w końcu zrobili zmiennicy. Najpierw Romario Balde, który popędził prawą stroną, szczęśliwie piłka dotarła do Flavio, ten odegrał bratu, który potężnie „huknął” nie dając szans Słowikowi. Niedługo Lechia cieszyła się z trzybramkowego prowadzenia, bo chwilę później we własnej „szesnastce” przysnął Augustyn i honorowego gola dla gości zdobył kolejny rezerwowy – Łukasz Madej.
SPOKÓJ, OPANOWANIE, ZWYCIĘSTWO
Stracony gol nie zmienił jednak nic. Lechia utrzymywała się przy piłce, robiła to głównie na połowie rywala i mądrze dotrwała do końca spotkania. Gdańszczanie w końcu pokazali dojrzałość i charakter, którym mogli imponować. Mieli szczęście, ale także umiejętności, bo w trudnym momencie przełamali rywali i wygrali mecz, który w 20. minucie mógł już być przegrany.
Lechia Gdańsk – Śląsk Wrocław 3:1 (1:0)