Przebieg podobny, wynik inny, efekt ten sam. Lechia wygrywa w derbach i rządzi w Trójmieście

Lechia po raz trzeci w tym sezonie wygrała w derbach Trójmiasta. Jako pierwsza gola strzeliła Arka, ale gdańszczanie pokazali charakter, szybko odrobili straty i jeszcze przed przerwą ustalili wynik meczu na 2:1. Bohaterem meczu znów był Flavio Paixao, który ma na koncie już 5 goli strzelonych żółto-niebieskim. Spotkanie w Gdyni, pomimo zapowiedzi, że będzie bardzo różniło się od tego w Gdańsku, w znacznym stopniu je przypominało. Znów pierwsza zaatakowała Arka i znów próbowała zmusić Dusana Kuciaka do interwencji po strzale z niewielkiej odległości. Różnica polegała na tym, że na Stadionie Energa piłkę ręką odbił słowacki bramkarz, a na Stadionie Miejskim w Gdyni zrobił to wykonujący wślizg Paweł Stolarski. Sędzia konsultował się jeszcze z VAR-em i po chwili wskazał na „wapno”. Do piłki podszedł Mateusz Szwoch i – jak zawsze w tym sezonie – nie zawiódł. Stadion eksplodował, kibice dostali to, czego chcieli i wyglądało na to, że nic już nie będzie podobne do meczu z Gdańska.

DWA SYGNAŁY OSTRZEGAWCZE

Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Podobnie jak na Stadionie Energa, od tego momentu inicjatywę przejęła Lechia, a gospodarze całą drużyną bronili się na swojej połowie. Pierwszym ostrzeżeniem dla drużyny Leszka Ojrzyńskiego było groźne dośrodkowanie z rzutu rożnego, ale żaden z piłkarzy gości lotu piłki nie przeciął. Drugi raz niebezpiecznie zrobiło się po dynamicznej akcji Joao Oliveiry – który za wszelką cenę chciał udowodnić, że potrafi godnie zastąpić Sławomira Peszkę i dobrze mu to wychodziło – ale znów nikt nie zamknął akcji. Trzeciego sygnału ostrzegawczego już nie było.

CO DWIE PORTUGALSKIE GŁOWY, TO NIE JEDNA

Rozpędzony zespół Lechii nabrał już swojego rytmu, a gospodarze nie bardzo wiedzieli, jak rywali zatrzymać. Nie potrafili też przypilnować Stevena Vitorii, który jak taran wpadł w pole karne i tylko dołożył głowę do idealnego dośrodkowania Oliveiry. Obrońca miał całkowity komfort przy tym strzale i nie dał Pavelsovi Steinborsowi żadnych szans. W przeciwieństwie do Arki, biało-zieloni nie zamierzali zatrzymać się na jednej bramce. Co prawda gospodarze ruszyli do przodu, ale znów – podobnie jak w Gdańsku – po fatalnej stracie środkowego pomocnika nadziali się na kontratak. Tym razem prawą stroną pomknął Simeon Sławczew, poprawnie dograł w pole karne, a tam walkę w powietrzu z Michałem Marcjanikiem wygrał Flavio Paixao i umieścił futbolówkę w siatce. Gdyby Portugalczyk w każdym meczu wyglądał tak, jak w spotkaniach z Arką, dawno już grałby w dużo lepszej lidze niż Ekstraklasa.

EMOCJE PRZED PRZERWĄ

Gdańszczanie mieli to, czego chcieli. Odrobili straty i wyszli na prowadzenie. Mogli czekać na ataki gospodarzy, które siłą rzeczy musiały nastąpić i żółto-niebiescy rzeczywiście ruszyli do przodu, ale nie byli już tak konkretni jak w pierwszych dziesięciu minutach. Największe zagrożenie stwarzał swoją szybkością Luka Zarandia. Po ostrym faulu na nim na murawę wbiegli rezerwowi obu drużyn, ale sędzia opanował sytuację, a winowajcę, w osobie Vitorii, ukarał żółtą kartką. Arka starała się atakować, ale do przerwy to Lechia stworzyła jeszcze jedną groźną okazję. Znów lewą stroną pomknął Oliveira, ale tym razem skrzydłowy uderzył i piłka zatrzymała się na słupku.

JEDEN STRZAŁ, I TYLE

W drugiej połowie znów powtórzył się schemat z meczu w Gdańsku. Lechia naprawdę groźnie zaatakowała raz. W 57. minucie piłkę na „szesnastce” przyjął Flavio, technicznie uderzył pod poprzeczkę, ale Steinbors efektownie przeniósł futbolówkę nad poprzeczką. Od tego momentu taktyka biało-zielonych ograniczyła się do długich piłek na połowę rywala. Plan na grę tak prosty, jak nieskuteczny.

ARKA Z INICJATYWĄ, ALE BEZ KONKRETÓW

Arka przejęła inicjatywę i na różne sposoby próbowała zaskoczyć Kuciaka. Były oczywiście długie wrzuty z autu i po jednej celnie uderzył Maciej Jankowski, ale Słowak spokojnie złapał piłkę. Był strzał z dystansu autorstwa Enrique Esquedy, ale minimalnie niecelny. Były też oczywiście próby dryblingu w wykonaniu Zarandii, ale i one okazały się nieskuteczne. Gospodarze zepchnęli Lechię do defensywy, ale w ofensywie ciągle brakowało dobrego wykończenia.

KUCIAK I KRASIĆ BEZCENNI W KOŃCÓWCE

W ostatnich minutach Piotr Stokowiec pomógł swoim podopiecznym zmianami. Wprowadził Milosa Krasicia, a to pozwoliło na utrzymanie piłki w środku pola. Chwila oddechu była dla gdańskich obrońców bezcenna. Pozwoliła zachować więcej spokoju w doliczonym czasie gry, a to w końcówce okazało się kluczowe. Jedyne zagrożenie, które stworzyła Arka, miało miejsce po wrzucie z autu. Niemal idealnie głową uderzył Jankowski, ale Kuciak sparował piłkę na poprzeczkę i uratował bezcenne trzy punkty i wygraną w derbach.

DOJRZAŁOŚĆ, CHARAKTER, JAKOŚĆ

To trzecia w tym sezonie, a czwarta z rzędu, wygrana Lechii w derbach. Biało-zieloni pokazali dojrzałość, charakter po stracie bramki i większą jakość piłkarską. Gdańszczanie zasłużenie zwyciężyli i, przynajmniej do następnego sezonu, rządzą w Trójmieście.

Arka Gdynia – Lechia Gdańsk 1:2 (1:2)

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj