Sobieraj żegna się z boiskiem. „Z żółto-niebieskimi związałem się na amen” [ROZMOWA]

Po 20 latach mówi „pas” i odstawia buty na kołku. – To była ciężka decyzja, bo sport to całe moje życie – mówi dziś 37-letni Krzysztof Sobieraj. Kapitan Arki w szczerej rozmowie przyznaje, że Gdynię pokochał, w kolegach z drużyny zaszczepił ducha walki, a sam spełnił marzenia. I dodaje: Mam tylko dobre wspomnienia. Ktoś na górze nagrodził mnie na koniec kariery za to, jakim jestem człowiekiem.

Przeżywał z Arką gorycz porażek, pozasportowych afer, ale przede wszystkim pięknych chwil w obecności 50 tysięcy widzów na Stadionie Narodowym. Historia Krzysztofa Sobieraja jest dobrym materiałem na książkę. – Zdrowie odmawia posłuszeństwa, trzeba kończyć. Jestem po sześciu operacjach – tłumaczy decyzję o końcu kariery piłkarskiej 37-letni obrońca. – Od małego miałem marzenia. Człowiek musi mieć cele. Marzyłem o grze w reprezentacji Polski i tych marzeń nikt nie może mi zabrać. Oczywiście chciałem też wygrywać w Ekstraklasie i do tego doszedłem ciężką pracą – mówi.

ZAWSZE CHCIAŁ GRAĆ O COŚ

Ustalenie w ilu grał klubach, to wyższa matematyka. Sam stawia na liczbę 13 drużyn, ale statystycy mówią nawet o 16 seniorskich drużynach, których barwy przywdziewał. – Zmieniałem kluby jak rękawiczki, ale to było kiedyś i dlatego, że zawsze chciałem grać o coś. Nie interesowały mnie rozgrywki o środek tabeli. Zamiast grać w 3 lidze, wolałem iść do zespołu 4-ligowego, który bije się o awans. Rajcowało mnie to. Niczego nie żałuję, w każdym z tych klubów zostawiałem serce i dobre wspomnienia. Do dzisiaj jeżdżąc np. do Elbląga jestem tam serdecznie witany. To jest piękne.

KOBIETA NA ROWERZE, A MECZ SIĘ TOCZY

W Arce spędził 11 lat, ale wcześniej bywało różnie. Kameralne boiska, przaśna atmosfera nierównych boisk woj. świętokrzyskiego. – Niższe ligi rządzą się swoimi prawami. Pamiętam jedno spotkanie w czwartej lidze. Zbliża się koniec meczu, a kobieta na rowerze przejeżdża przez boisko. Naprawdę dziwne rzeczy się działy, ale takie były czasy. Obiekty były nieogrodzone, w szczerym polu, ścieżka szła przez murawę – wspomina Sobieraj. Zanim jednak kapitan Arki stał się pierwszoligowym piłkarzem, łączył pracę z grą w piłkę. Dziś nie bez skromności mówi: nie dostałem nic za darmo. – Na początku z piłki ciężko było wyżywić rodzinę. Dorabiałem jako ochroniarz, chciałem być odpowiedzialny i zapewnić byt, a nie stać po nocach i pilnować komuś domu. Wtedy ciężko było przygotować się do meczu. Spałem na karimatach po 2, 3 godziny. Dziś patrzę na to z sentymentem – dodaje.

DO GDYNI NIE NA CHWILĘ

Gdy nadchodzi jednak moment, kiedy buty trzeba zawiesić na kołku, wielu piłkarzy zastanawia się co dalej.  – Zawód trenera to ciężki kawałek chleba – odpowiada. – Nic na siłę, pójdę swoją drogą. Będę pracował na to, by w przyszłości wrócić do Arki i kiedyś ją poprowadzić. To moje najbliższe marzenie. Zaszczepiłem w chłopakach wolę walki. Arka nie potrzebuje piłkarzy na chwilę, którzy przyjadą tylko zarobić i pobyć w Gdyni. Przyjechałem tu w wielu 24 lat, dziś mam 37. Przyjęli mnie w obcym mieście, szanują mnie, jest mi tu dobrze. Nie czuję się piłkarzem, ja po prostu wykonywałem na boisku swoje obowiązki – tłumaczy.

NAGRODA Z GÓRY

Z oczu 37-letniego stopera rok temu na Stadionie Narodowym popłynęły łzy szczęścia. W sobotę będą to łzy ulgi i spełnienia. – Dzisiaj nadchodzi mój czas pożegnania. Wielu moich kolegów, którzy grali lepiej, nie zasmakowali chwili podniesienia Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Sportowcem się urodziłem i sportowcem umrę. Myślę, że za to, jakim jestem człowiekiem, ktoś na górze nagrodził mnie na koniec mojej przygody z piłką – kończy.

Posłuchaj całej rozmowy z Krzysztofem Sobierajem:

 Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj