Błaszczykowski zszedł z kontuzją, debiutujący w drugiej połowie Bednarek po 30 sekundach od wejścia zemdlał, a jak już wstał, to po boisku spacerował przy drugiej bramce rywali. Wszystkie plagi egipskie dotknęły we wtorek reprezentację Nawałki. A otrzeźwienie przyszło zbyt późno. W efekcie Polacy przegrali 1:2 z Senegalem po fatalnym spotkaniu. Gra przypominała lata bezradności, piłkarskiego zubożenia i paraliżu. Arkadiusz Milik wyglądał tak, jakby dopiero uczył się piłkarskiego abecadła. Thiago Cionkowi wystarczyło 20 minut, by sprokurować dwie groźne sytuacje, a Krychowiakowi tyle samo, by dostać żółtą kartkę.
Fakty były brutalne – zespół losowany z pierwszego koszyka i faworyt spotkania – Polska – nie stworzył do 79. minuty żadnej sytuacji zagrażającej bramce rywali.
JEDNI Z NAJSŁABSZYCH
ZA PÓŹNO
I tylko żal, że otrzeźwienie przyszło tak późno. Że wiara wróciła w 87. minucie, kiedy Krychowiak zdobył kontaktowego gola. A przecież czekaliśmy na ten turniej 12 lat, ciężko udział w nim wypracowując sobie w eliminacjach. To musiał być dzień, w którym przysłowiowe „gryzienie” trawy robi różnicę, a różnicę zrobiły błędy. Bolesne, bowiem sprezentowane zespołowi, który wcale nie był wybitny, który wreszcie był do ogrania.
W efekcie powraca koszmar znany z lat 2002 i 2006. Przeciwko Kolumbii zagramy „o wszystko”. Jak zwykle.