Miał bodaj najtrudniejsze zadanie w całej drużynie, musiał powstrzymać piekielnie groźnego skrzydłowego. Radził sobie nie najlepiej, ale największy błąd popełnił w sytuacji zupełnie niegroźniej. Tadeusz Socha jedną fatalną decyzją sprawił, że jego Arka znów kończy Derby Trójmiasta bez punktów. Na początku trzeba zaznaczyć, że Socha został wsadzony na wyjątkowo wysokiego konia. Miał powstrzymać jednego z najlepszych – jeżeli nie najlepszego – skrzydłowego w lidze, a przecież sam nie jest nawet pierwszym wyborem na tej pozycji w swojej drużynie. Wystarczy powiedzieć, że to było jego pierwsze spotkanie w tym sezonie, w którym wystąpił od pierwszej minuty. I, niestety dla prawego obrońcy, trzeba powiedzieć, że z tak wysokiego konia z hukiem spadł.
PROBLEMY Z DESTRUKCJĄ
Zanim przejdziemy do najważniejszego, musimy powiedzieć jeszcze o pierwszej połowie. Lechia w ofensywie istniała tylko na bokach boiska, a więc również w sektorze, za który odpowiadał Socha. Haraslin, kiedy już miał piłkę przy nodze, nie miał większych problemów z przedostaniem się pod pole karne Pavelsa Steinborsa. Właściwie jedynym sposobem, w jaki obrońca mógł powstrzymać Słowaka, było… zapuszczanie się pod pole karne Lechii. Wtedy skrzydłowy musiał wracać do defensywy. Nie na tym jednak polegają pierwszorzędne zadania prawego defensora. Jego obowiązkiem jest destrukcja, kiedy to rywal atakuje. A wykonanie tego zadania Sosze wychodziło po prostu kiepsko.
BŁĄD KARDYNALNY
Słabe radzenie sobie z Haraslinem można byłoby jednak wybaczyć, gdyby nie kardynalny błąd, który obrońca popełnił w 67. minucie. Znów przechytrzył go Słowak, ale więcej było w całej tej sytuacji nieodpowiedzialnego zachowania Sochy niż sprytu rywala. W niemal całkowicie niegroźnej sytuacji sfaulował rywala, za co słusznie obejrzał drugą żółtą kartkę i w tym momencie rozpoczął się dramat jego zespołu. Grająca w osłabieniu Arka straciła swoje atuty, a w 90. minucie drugą bramkę i w konsekwencji przegrała.
KONSEKWENCJE ZŁEJ DECYZJI
Nie można oczywiście powiedzieć, że Socha jest jedynym winowajcą porażki. Arka mogła wyjść do Lechii nieco wyżej, zrezygnować z gry napastnikiem, ale ustawić defensywę dalej od własnej bramki. Lepiej mogli się też zachować obrońcy w decydującej o końcowym rezultacie akcji Lechii. Faktem jest jednak, że do czerwonej kartki gra zespołu wyglądała zupełnie inaczej. To osłabienie drużyny zdefiniowało ostatnie prawie pół godziny meczu, a za to odpowiedzialność ponosi Socha.