Faworyt gra dalej, kopciuszkowi zostają wspomnienia. Huragan już niegroźny nad morzem, Arka wygrywa [FOTO]

W Morągu mieszka 14 tysięcy osób, czyli bez mała tyle, ile może wejść na stadion Arki. Obiekt położony jest na obrzeżach miasta, ale od ścisłego centrum to zaledwie 1,8 km. 10 minut wystarczy, by objechać miasto samochodem ze wszystkich stron. W takich okolicznościach przyszło Arce grać i zwyciężać z miejscowym Huraganem.

Na mecze Huraganu chodzi się w kratkę. Jak drużyna wygrywa, zespół przeżywa wzrost zainteresowania. Kiedy przegrywa, szybko stygnie zapał miejscowych ultrasów, a porażki nakazują następną kolejkę odpuścić na rzecz telewizora. Gdy pytamy o szanse, kibice odpowiadają. – Będzie jak to zazwyczaj bywa, ładnie zaczynają, a potem stadion pustoszeje, bo mają słabe końcówki – mówi chłopak w bluzie Huraganu, były zawodnik grup juniorskich tego klubu.

AMBICJA I BRAK LĘKU

Ale we wtorek na boisku nie grały wielkość miasta, wielkość klubowego budżetu czy aspiracje. Nie grało nawet doświadczenie, którego Arkowcy mają w rozgrywkach o Puchar Polski jakieś 25 razy więcej. Liczyły się ambicja, wola walki i dyspozycja dnia. A ta wcale w pierwszej połowie nie była po stronie Arki. Jeśli wierzyć w porzekadło piłkarskie, że ściany pomagają gospodarzom, to na pewno tak można było określić pierwsze 45 minut meczu w Morągu. Choć „ściany” to raczej błędna dedukcja, bo boisko w Morągu z dwóch stron otaczają drzewa, a z jednej – pobliski hotel. W każdym razie faktem jest, że coś z tego zestawu przeszkodziło Goranovi Cvijanoviciowi w zdobyciu bramki z rzutu karnego w 12. minucie.

EMOCJONALNE REAKCJE

33. minuta meczu. Andrij Bogdanov fauluje jednego z piłkarzy Huraganu. Rozlegają się protesty znane z niższych szczebli rozgrywkowych. – Karnego dyktujesz, a faulu nie widzisz? – krzyczeli fani Huraganu. – Daj kartkę, olsztyniaku, chyba, że nie wiesz, że takie coś wymyślono? – dodawali. Przy czym należy nadmienić, że siedzieliśmy na trybunie VIP. Te mniej ekskluzywne sektory boiska reagowały jeszcze bardziej sugestywnie.

Stężenie emocji rosło wraz z wynikiem 0:0, który należało pamiętać, bo zegara elektrycznego na stadionie zabrakło. A ten stan utrzymywał się aż do 72. minuty meczu, kiedy Mateusz Młyński pozbawił bohaterskich gospodarzy marzeń o kolejnym po Zagłębiu Lubin „skalpie” na ekstraklasowej drużynie.
 
CHIMERYCZNY BRAZYLIJCZYK

Ostatecznie Arka wygrała, ale po końcowym gwizdku cieszyli się nie tylko goście, ale także gospodarze. Hu-ra-gan skandowane przez kilkuset osobową publiczność dowodził, że w tej edycji krajowego pucharu, Morąg był miejscem wyjątkowo barwnym i radosnym. Jednym z bohaterów miejscowej piłki jest 26-letni Brazylijczyk Joao Augusto Mariano. Z trybun non stop leciały zalotne mu okrzyki, dopingujące do zdobycia bramki. Podpytaliśmy o jego grę w Morągu. – Augusto przyjeżdża z Warszawy, klub opłaca mu przyjazdy i mecze w naszej drużynie. Talent? Tak, ale znakomicie gra jak jest ciepło i brazylijska pogoda. Gdy zaczyna się robić zimno, umiejętności mu siadają – opowiadają fani z Morąga.

W Morągu niewiele można zwiedzić. Na pewno zabytkowe armaty symbolizujące wojnę prusko-francuską, renesansowy Pałac Dohnów, a ostatnio także popisy drużyny Huraganu. To ekipa, która lokalnej, nieco uśpionej społeczności dała mnóstwo radości i rywalizacji. – Gratuluję gospodarzom pięknej przygody w pucharze oraz twardej postawy dzisiaj. Udowodniliście że nieprzypadkowo wygraliście z Zagłębiem – mówił z uznaniem po meczu trener Arki Zbigniew Smółka.

Faworyt gra dalej, a kopciuszkowi pozostają wspomnienia. I sporo opowieści na długie lata, jak Huragan Arką na ziemi morąskiej chybotał.

Paweł Kątnik
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj