„Oślepił mnie blask Los Angeles. To dlatego straciłem swoją szansę”. Robert Upshaw walczy o Asseco i o nowego siebie

Był o krok od gwiazd, gdy w 2015 roku podpisał kontrakt z Los Angeles Lakers. Chwilę później przekonał się, że gwiazdy te nieraz równie szybko spadają, co wznoszą się do góry. – Miałem mentalność dzieciaka. Liczyło się tylko to, że w końcu mi się udało, a nie to, co trzeba było robić dzień po dniu, by móc pozostać tam, gdzie się wówczas znajdowałem – mówił Amerykanin do mikrofonu Radia Gdańsk.
Na boisku skupiony i śmiertelnie poważny, za kulisami – do bólu szczery, prawdziwy i niesamowicie inspirujący. Znakomity środkowy Asseco Arki Gdynia Robert Upshaw otworzył się w obszernym wywiadzie dla Radia Gdańsk, w którym poruszył swoją obecną sytuację w drużynie, ale i wrócił do czasów, które były dla niego gorzką, acz arcyskuteczną lekcją życia.

– Był moment, gdy walczyłem z własną niedojrzałością, z problemami poza boiskiem. Kiedy przechodzisz przez to co ja, nagle rozumiesz, że życie to nie tylko szczęście i zabawa – przyznał koszykarz.

Posłuchaj rozmowy:



MISTRZOSTWO, A NIE EURO CUP

Mierzący 213 cm wzrostu center dołączył do Asseco Arki na początku sierpnia tego roku i był ostatnim z sześciu letnich transferów gdyńskiego zespołu. – Zawsze chciałem zagrać w Europie – zdradził znakomicie punktujący zawodnik, który przeniósł się do Polski z dość egzotycznego, jeśli chodzi o koszykarski świat Libanu.

Jeden z trójki Amerykanów, którzy po raz pierwszy od trzech lat zasilili szeregi gdynian, przyznał tym samym, że decydujący wcale nie okazał się udział drużyny w rozgrywkach Euro Cup.

– Przyszedłbym do Asseco bez względu na to, czy gralibyśmy w Euro Cup czy nie. Granie na Bliskim Wschodzie było fajne, ale poziom koszykówki był tam zupełnie inny – nie tak wysoki jak ten, na którym gram teraz, podkreślił Upshaw.

– Z tego co słyszałem o Polsce, jest to wymagający kraj, jeśli chodzi o grę w koszykówkę. Tutejsza liga wyrabia znakomitych zawodników. Ci, którzy przyjeżdżają tutaj i nie potrafią grać ostro, którzy nie są jeszcze tak dobrzy, uczą się tu jak to zmienić – analizował zawodnik. – Rozgrywki Euro Cup to wielki plus, ale nie po to tutaj przyjechałem. Przyjechałem tu, żeby zdobyć mistrzostwo – podsumował.

NIE PRIORYTEZUJE, ALE WIERZY

Udział Asseco Arki w rozgrywkach Euro Cup od początku traktowany był z przymrużeniem oka. Bo niedoświadczeni, bo silna, niepozostawiająca zbyt wielkiego pola manewru konkurencja w grupie. Wyniki zaś – choć ostatecznie, w znacznej większości, dla gdynian niekorzystne – zaskakiwały zarówno kibiców, jak i samych zawodników.

– Nawet jeśli dla nas to dopiero początek drogi i chcemy sprawdzić, gdzie się obecnie znajdujemy, to jednak robimy ogromny postęp – mówi Upshaw. – Jest o nas głośno i wzbudzamy szacunek, bo nie mieliśmy wygrać absolutnie żadnego meczu. Mieliśmy przegrać je wszystkie różnicą 20-25 punktów. A jednak byliśmy lepsi – zauważył.

Awans Asseco Arki z grupy jest już możliwy tylko na papierze – a i to zakładając dość dużą dozę optymizmu. Urodzonemu w Kalifornii zawodnikowi nie przeszkadza to jednak w tym, by do samego końca wierzyć w niespodziankę.

– Osobiście uważam, że awans wciąż jest możliwy – powiedział bez zastanowienia. – Jeśli wygramy dwa ostatnie mecze i uzyskamy odpowiednie wyniki, to nadal może nam się to udać. Na tym staram się skupiać. Każdy mecz jest inny. Czasami przeciwnik ma znakomity dzień, a czasami przeciwnie – i musimy potrafić to wykorzystać, zaznaczył.

A co jeśli się nie uda? – To wciąż jest to wielkie doświadczenie, które pomoże nam wznieść się na wyższy poziom i grać lepiej tutaj, w Polsce – powiedział z przekonaniem w głosie.

„NIE JESTEM LIDEREM”

Zakonktraktowanie Upshawa okazało się obustronnym strzałem w dziesiątkę. Z punktu widzenia drużyny Amerykanin to pewniak, jeśli chodzi o przyzwoitą liczbę punktów w każdym meczu – a przynajmniej w tych, w których nie śrubuje wyników w okolicach 21 oczek, jak np. w spotkaniu z Tofasem Bursa.

Dla samego Upshawa z kolei to przede wszystkim – jak sam podkreślił – fakt gry w Europie, gdzie już może tylko domyślać się, kto i kiedy obserwuje go, zanim poczyni kolejne kroki w naprawdę dobrze zapowiadającej się karierze.

Ale choć jego wyniki mówią same za siebie, koszykarz stanowczo zaprzecza, jakoby w sposób naturalny stał się jednym z liderów gdynian.

– Nie jestem liderem, wykonuję swoją pracę. Nie jestem zawodnikiem, który zdobywa 30 punktów na mecz, czy kończy go z double-double. Nic z tych rzeczy. Nie chodzi o to, że nie byłbym w stanie. Ale obecnie robię, co tylko mogę – i o co prosi mnie trener – byśmy odnosili zwycięstwa. Nieważne, czy jest to blokowanie, zbiórki czy rozmowa z kolegami z zespołu. Nawet, jeśli nie gram, staram się być pozytywną energią przy linii boiska, motywując resztę. Chcę, żebyśmy wszyscy skupili się na wygrywaniu, zaznaczył.

GORZKIE SŁODKIEGO POCZĄTKI

Nie zawsze jednak było różowo – ani pod względem statystyk, ani tego, w jaki sposób Upshaw wkraczał na swoją poważną, koszykarską ścieżkę.

W 2015 roku, po burzliwych w jego przypadku czasach college’u, zagrał barwach Los Angeles Lakers w NBA Summer League. Dwa miesiące później pojechał z drużyną na obóz treningowy, lecz po czterech sparingach – marzenie prysło. Umowa Upshawa została rozwiązana, ale po zawodnika zgłosiło się Los Angeles D-Fenders, rozgrywające swoje mecze w ówczesnej NBA D-League.

Tam Upshaw mógł liczyć na regularne występy, lecz niespełna 5 miesięcy później klub rozwiązał z nim kontrakt. Zawodnik nie przeszedł testu na obecność narkotyków.

WIE, GDZIE POPEŁNIŁ BŁĄD

– W ciągu ostatnich dwóch lat przed rozpoczęciem profesjonalnej kariery za oceanem walczyłem z własną niedojrzałością, z problemami poza boiskiem – mówi otwarcie środkowy Asseco.

– Byłem wtedy dzieckiem. Wciąż jestem młodym człowiekiem, ale wtedy, w Stanach, miałem mentalność dzieciaka. Zawładnęły mną gwiazdy i światła Los Angeles, nie byłem skupiony na tym, co trzeba. Liczyło się tylko to, że w końcu mi się udało, że dostałem mnóstwo pieniędzy – a nie to, co trzeba było robić dzień po dniu, by móc pozostać tam, gdzie się wówczas znajdowałem. To dlatego straciłem swoją szansę, przyznaje.

Robert Upshaw należy jednak do tych, którzy na błędach się uczą – i w jego przypadku była to bardzo cenna lekcja. – Nie żałuję niczego, co zrobiłem. To wspaniałe życiowe doświadczenie – mówi z przekonaniem.

– Dostałem wiele lekcji: co jest dobre, a co złe; że zawsze istnieją oczy, które na mnie spoglądają; że każdy mój czyn niesie ze sobą konsekwencje – dodaje.

MARZENIA O NBA ODKŁADA NA PÓŹNIEJ

Zapytany o to, czy w tak młodym wieku porzucił już marzenia o grze w najlepszej koszykarskiej lidze świata, 24-latek odpowiada trzeźwo stąpając po parkiecie. – Jeśli znów będą one aktualne, to na tym się skupię – słyszymy.

– Póki co wiem, że moja kariera jeszcze się nie skończyła. Przede mną jeszcze mnóstwo koszykówki, bez względu na to, czy będę w nią grał w Euro Cup, w Eurolidze, w NBA, czy w jeszcze innej lidze. Chcę stawać się coraz lepszy, bo był już moment, w którym miałem z tym problem – przyznaje po raz kolejny.

„CRISTIANO TO KOBE BRYANT PIŁKI NOŻNEJ”

W wolnych chwilach stroni od gier wideo czy seriali, niemalże w pełni oddając się muzyce. Lecz choć nie podziela pasji m.in. Jamesa Florence’a, który godzinami mógłby grać z pozostałymi kolegami z drużyny w FIFA, jest jedna rzecz, która pewnie byłaby w stanie skłonić Roberta Upshawa ku temu, by – jak przyznaje, po raz pierwszy – spróbował rozrywki z joystickiem w ręku.

Tak, jak w koszykówce bezkonkurencyjni pozostają gracze NBA, tak dla grającego z numerem 55 zawodnika równie bezkonkurencyjny pozostaje… CR7.

– Uwielbiam Cristiano Ronaldo. Udało mi się go nawet zobaczyć podczas meczu na żywo, gdy rok temu pojechaliśmy grać do Hiszpanii. Mam też w domu jego koszulkę – mówi z uśmiechem.

Ta chwilowo nieaktualna, bo wciąż w barwach Realu Madryt. Ale i na to Amerykanin ma już rozwiązanie.

– Gdziekolwiek pójdzie Cristiano, pójdę i ja! Mam już na liście zakupów koszulkę Juventusu – zdradził. I dodał:

– Dla mnie Cristiano to Kobe Bryant piłki nożnej. Jest najlepszy z najlepszych.

2019 DREAMING

Udany dla Roberta Upshawa rok 2018 dobiega końca. Na horyzoncie jednak jest już kolejny, który – jeśli Amerykanin spełni w jego trakcie swoje obecne marzenia – może okazać się jeszcze bardziej owocny.

– Marzę o tym, by zdobyć mistrzostwo Polski i móc powiedzieć, że spędziłem z drużyną pełen sezon – bo to tutaj zostanę do samego jego końca, zapowiada. – Chcę móc udowodnić tym, którzy we mnie wątpili, że się mylili – kończy.

Anita Kobylińska
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj