Z jednej strony martwi słaba ostatnio obrona, z drugiej – cieszy znakomita dyspozycja Artura Sobiecha. W meczu z Legią miejsca na błędy w defensywie nie będzie, a i skuteczność napastnika będzie bardzo cenna. W sobotę wieczorem Lechia rozegra jedno z najważniejszych spotkań ostatnich lat. Na pewno nie decydujące, ale być może kluczowe. Nie przestaje zaskakiwać kibiców ekstraklasa. Już wydawało się, że Lechia złapała zadyszkę, a Legia naprawdę konkretnie się rozpędziła i te dwa pociągi miały jechać w przeciwnych kierunkach. Tymczasem gdańszczanie po – trzeba to jasno powiedzieć – mocno kuriozalnym meczu przywieźli trzy punkty ze Szczecina, a „Wojskowi” polegli w Poznaniu z najsłabszym od dawna Lechem. I znów to biało-zieloni są na przedzie, a cała zabawa zaczyna się od początku. Tyle tylko, że teraz początkiem jest bezpośrednie starcie.
BEZCENNY SOBIECH
Do tej pory mecze Lechii z Legią powiedziały nam tak naprawdę niewiele. Dwukrotnie skończyło się bezbramkowym remisem. Lechia żałować może zwłaszcza drugiego, bo w ostatnich minutach piłkę meczową miał na głowie Artur Sobiech i przestrzelił. Pewnie w aktualnej formie napastnik bez problemów wykorzystałby taką sytuację, bo ostatnio jest w dyspozycji bardzodobrej. To on odwrócił losy meczu w Szczecinie, to on dał awans do finału Pucharu Polski, to on strzelił zwycięską bramkę w Poznaniu. Patrząc na słabszą ostatnio formę Flavio Paixao, Polak jest bezcenny.
OBRONA SIĘ ROZSYPAŁA
Martwić może za to obrona. Długo znakomita, Hiszpanie powiedzieliby o niej, że nie przepuści nawet wilgoci, a ostatnio nie tyle zaczęła przeciekać, co do bramki Dusana Kuciaka płynie sobie radośnie solidnych rozmiarów rzeka. Cztery od Cracovii, dwie od Piasta, trzy od Pogoni. Łącznie w ostatnich trzech spotkaniach Lechia straciła tyle goli, ile wcześniej w dziewiętnastu! Po raz drugi w tym sezonie nagle coś pęka i biało-zieloni zaczynają seryjnie przepuszczać piłkę do siatki. Dobra informacja jest taka, że jesienią ten kryzys udało się opanować i w międzyczasie pokonać jeszcze Wisłę Kraków w Pucharze Polski. Na taki scenariusz i tym razem (z Jagiellonią Białystok w roli Wisły) nikt by się nie obraził.
POTRZEBNE SKRZYDŁA
Długo mówiło się, że Lechia w kierunku mistrzostwa leci na jednym skrzydle. Chodziło oczywiście o świetną formę Lukasa Haraslina i Filipa Mladenovicia i wyraźnie słabszą prawą stronę z rotacją w obronie (Karol Fila i Joao Nunes) i w pomocy (Paixao, Konrad Michalak i Michał Mak). W Szczecinie w końcu dała o sobie znać prawa w postaci arcyważnej bramki Michalaka, ale tymczasem lewa flanka jakby niedomagała. Nie był sobą Haraslin, który kolejny raz w ostatnim czasie zagrał poniżej swojego poziomu, a Mladenović też pokazywał już lepszy futbol. W meczu z Legią potrzebne będą obie strony.
LEPIEJ NIE ZYSKAĆ NIŻ STRACIĆ
Perspektywa zwycięstwa z Legią i odskoczenia na trzy punkty jest bardzo kusząca, ale też może być bardzo niebezpieczna. Lechia nauczona jest pragmatyzmu, potrafi czekać, być cierpliwa i to musi pokazać też w sobotę. Nie można pozwolić sobie na zbyt duże ryzyko, to jest zupełnie inna sytuacja niż ta dwa lata temu. Wtedy zespołowi Piotra Nowaka ryzyka i odwagi zabrakło, teraz potrzebna jest rozwaga. Lepiej zremisować i wciąż być na czele, niż przegrać i znów musieć gonić. Bo dystans jest już coraz mniejszy, margines błędu również.