Mieli pokazać wyższość, a rozpaczliwie bronili się w meczu z beniaminkiem. Lechia z pierwszą porażką w tym sezonie ekstraklasy

W tym meczu miała być obrona Częstochowy i była, ale w wykonaniu Lechii. Gdańszczanie po bardzo słabym meczu przegrali z Rakowem 1:2. Po raz kolejny zawiedli kluczowi ofensywni zawodnicy, a defensywa momentami wyglądała jak zbiór przypadkowych osób. Biało-zieloni zapowiadali, że rozpracują system gry Rakowa. Deklarowali, że są drużyną na innym etapie, że muszą pokazać wyższość. I rzeczywiście, robili to. Przez pierwsze dwie minuty. Później rozpoczęła się obrona i to momentami naprawdę rozpaczliwa. Powiedzielibyśmy, że obrona Częstochowy, ale po pierwsze to częstochowianie atakowali, a po drugie – gdańska defensywa nie wytrzymała.

SKARCENI ZA OFENSYWNĄ PRÓBĘ

Raków atakował, uderzał, szukał sposobów na Dusana Kuciaka, ale przez czterdzieści minut Lechia wytrzymywała. Wtedy zespół Piotra Stokowca ruszył raz mocniej do przodu – świetnie zachował się Michał Gliwa – i od razu dostał cios zwalający z nóg. Zamiast kombinacji gospodarze zdecydowali się na długą piłkę na lewą stronę, dziwnej interwencji próbował Karol Fila, ale nawet nie dotknął futbolówki, która trafiła do Miłosza Szczepańskiego. Ten znów w najprostszy sposób dograł do Browna Forbesa, a Kostarykanin z najbliższej odległości trafił do siatki. Wydawało się, że akcja ofensywna Lechii zwiastuje nadchodzące momenty lepszej gry, a skończyło się „knock-downem”. Trzeba jeszcze odnotować, że od razu w odpowiedzi do siatki trafił Artur Sobiech, ale – podobnie jak w poprzednim meczu – bramka została nieuznana z powodu pozycji spalonej napastnika. Podanie Patryka Lipskiego warto jednak docenić.

CIOS PRZED PRZERWĄ, CIOS PO PRZERWIE

Lechia dostała gola „do szatni”, a po przerwie jeszcze nie zdążyła dobrze rozruszać się na murawie, a już przegrywała 0:2. Tym razem sporo szczęścia dopisało Rakowowi, bo Igor Sapała trafił w mur po rzucie wolnym, ale piłka tak odbiła się od Michała Nalepy, że wpadła do bramki obok bezradnego Kuciaka. Gdańszczanie byli w sytuacji bardzo złej, ale – co gorsza – jeszcze słabiej wyglądała ich gra. Znów trzeba zaznaczyć, że gdańszczanie od razu odpowiedzieli trójkową akcją i strzałem Flavio, ale instynktownie ręką piłkę odbił Gliwa. Później na skrzydle szarpać próbował wprowadzony za Lukasa Haraslina Sławomir Peszko i trzeba mu oddać, że przynajmniej było go widać, czego nie można było powiedzieć o Słowaku. Jak zwykle swoje wybiegał Filip Mladenović, ale jego dośrodkowania – niektóre rzeczywiście niezłe – potrzebowały odbiorców, a Flavio Paixao i Sobiech nie byli w stanie sprostać tej roli.

SOBIECH DOPIĄŁ SWEGO

Sobiech dostał szansę gry do końca, bo Flavio wcześniej został zastąpiony przez Rafała Wolskiego i była to dobra decyzja trenera Stokowca. Portugalczyk był zupełnie niewidoczny, a Polakowi raz na jakiś czas coś wychodziło, a przynajmniej walczył ze środkowymi obrońcami. Tak było też w końcówce podstawowego czasu gry, kiedy piłka już uciekała mu poza linię, ale został przypadkowo sfaulowany i sędzia – po weryfikacji wideo – podyktował rzut karny. Sobiech sam dopełnił formalności. Zostały jeszcze nieco ponad cztery minuty gry, ale biało-zielonych nie było już stać na więcej. Chaotyczne akcje w ataku nie przynosiły skutku, a końcowa statystyka strzałów (remis po 19) mocno zaciemnia obraz rzeczywistości, bo to próby Rakowa były zdecydowanie lepszej jakości. Gospodarze wygrali zasłużenie, a Lechia po raz kolejny pokazała, że coś w grze zespołu zdecydowanie funkcjonuje nie tak, jak powinno.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj