Momentami było pięknie, ale nadzieja umarła w ostatniej minucie. Bytovia postawiła się Cracovii, ale odpadła z Pucharu Polski

Piłkarze Bytovii byli o krok od sensacji. Zespół Adriana Stawskiego postawił się Cracovii, dwukrotnie wychodził na prowadzenie, ale nie potrafił go utrzymać. Ostatecznie po golu z ostatniej minuty dogrywki drugoligowiec przegrał z czołowym zespołem ekstraklasy 2:3.
Wydawało się, że Bytovia powinna być w jakiś sposób onieśmielona, podchodzić do Cracovii z respektem, ale ani przez moment czegoś takiego w grze czy w zachowaniu gospodarzy nie było widać. Już przy rozgrzewce, później tuż przed rozpoczęciem meczu, kiedy zespół Adriana Stawskiego jeszcze dodatkowo się motywował, widać było raczej radosne oczekiwanie niż jakąkolwiek bojaźń. Tak samo wyglądała sytuacja już po pierwszym gwizdku.

Nie wiedząc, kto jest w czołówce ekstraklasy, a kto drugiej ligi, można było pomyśleć, że to ubrani na czerwono piłkarze grają o dwie klasy rozgrywkowe wyżej. Gospodarze od pierwszych momentów ruszyli do przodu i spuentować mogli to już w 8. minucie meczu, ale Adrian Liberadzki zamykając dośrodkowanie, uderzył obok słupka. Dwie minuty później po raz pierwszy pokazał się nieźle Piotr Giel, ale jego strzał z dystansu był zbyt słaby.

Cracovia odpowiedziała po 26. minutach gry i rzucie wolnym. Goście rozegrali go wzorowo, wypracowali idealną okazję do strzału, ale piłka trafiła wprost w Pawła Kapsę, który instynktownie ją odbił. Do przerwy, chociaż okazji nie brakowało, bramek nie było.

DWA PROWADZENIA TO ZA MAŁO

Strzelanie zaczęło się w drugiej połowie i znów to bytowianie nadawali ton „zabawie”, a Cracovia dostosowywała się do tego, co przeciwnik zaproponuje. Zaczęło się dość nieoczekiwanie, bo nikt na stadionie nawet specjalnie nie protestował po zamieszaniu w polu karnym. Tymczasem kilka chwil później Jarosław Przybył potruchtał w stronę monitora VAR-u i po długim sprawdzaniu podyktował rzut karny dla Bytovii. Daniel Feruga bez problemów trafił do siatki. Problem gospodarzy był taki, że do końca meczu było jeszcze prawie czterdzieści minut, a oni zaczęli grać tak, jakby chcieli tylko utrzymać wynik do końcowego gwizdka. To zemściło się dość szybko. Pierwszy sygnał ostrzegawczy od Cracovii zatrzymał jeszcze Kapsa, ale minutę później, w 64. minucie, były bramkarz Lechii był bez szans. David Jablonsky doprowadził do remisu.

To jednak obudziło gospodarzy i sprawiło, że znów zaczęli grać w piłkę, a wtedy wcale nie ustępowali Cracovii. Tym razem niepotrzebna była weryfikacja wideo, bo akcja, po której Giel wyszedł sam na sam z bramkarzem, nie budziła żadnych wątpliwości. Napastnik dokonał formalności i zespół Adriana Stawskiego znów prowadził. Tym razem można było liczyć na utrzymanie wyniku przez „obronę Częstochowy”, ale defensywa nie była tego dnia najmocniejszą stroną bytowian. W 89. minucie Bojan Cecarić zrehabilitował się za sprokurowanie rzutu karnego i strzałem głową doprowadził do remisu, a – jak okazało się chwilę później – także do dogrywki.

ZABÓJCZE DOŚRODKOWANIA

W dogrywce przewaga gości nie ulegała wątpliwościom, ale długo mogło się wydawać, że gospodarze wytrzymają do dogrywki. Serca zadrżały bytowianom, kiedy sędzia w 118. minucie podyktował rzut karny dla Cracovii, ale VAR przyszedł z pomocą i skończyło się tylko na rzucie wolnym, po którym Kapsa znów nie dał się zaskoczyć. Tyle tylko, że krakowianie dostali kolejną szansę, bo ostatnią akcją meczu był wykonywany przez nich rzut rożny. I po raz trzeci w tym spotkaniu dośrodkowanie okazało się dla Bytovii zabójcze. Jablonsky do swojego dorobku dołożył drugą bramkę i wyrzucił zespół Adriana Stawskiego z tej edycji Pucharu Polski.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj