Nudy do przerwy, a potem cztery karne, osiem goli, kontrowersje i… kolejne zwycięstwo Lechii! Flavio znów królem derbów Trójmiasta

Flavio Paixao to koszmar Arki. Portugalczyk nie istniał w pierwszej, bardzo słabej zresztą połowie. Potem jednak, kiedy rozpoczął się piłkarski rollercoaster, Portugalczyk znów był królem na boisku. Arka dwukrotnie prowadziła, by dwukrotnie stracić prowadzenie, a ostatecznie przegrać po golu z doliczonego czasu gry. Na takie derby warto było czekać! O pierwszej połowie można powiedzieć tyle, że się odbyła. Lechia w pierwszym kwadransie atakowała i stworzyła kilka okazji, ale ich wykończenie było fatalne. Dużą ochotę do oddawania strzałów miał Ze Gomes, ale każde kolejne jego uderzenie było gorsze od poprzedniego. Miał świetną okazję na początku, ale obronił Pavels Steinbors. Kolejne jego próby były właściwie oddawaniem piłki rywalowi. Przy ostatniej był nawet w stanie sfaulować rywala. Nie zmienia to jednak faktu, że próbował, starał się, był aktywny. Kompletnie, naprawdę, kompletnie niewidoczny był Flavio Paixao.

Arka przez pierwsze 35. minut nie istniała. Na swojej połowie czekała na to, co zrobi Lechia. Potem nieco się obudziła, był celny, ale słaby strzał Vejonivicia, potem mocny, ale z kolei niecelny – Młyńskiego. Generalnie tempo było jednak mizerne, a jakości momentami mniej więcej tyle, ilu kibiców na trybunach.

PANOWIE, ZACZYNAMY!

Emocje zaczęły się w drugiej połowie, a potem tylko się potęgowały. Mocno ruszyła Lechia. Kluczem do jej akcji był chyba fakt, że Ze Gomes znalazł się z piłką w takim miejscu, z którego naprawdę nie można było uderzać. Musiał więc dośrodkować, piłka minęła obrońców i trafiła na środku pola karnego do Jarosława Kubickiego, który uderzył, a próbujący rozpaczliwie blokować, upadając na ziemię, Frederik Helstrup ręką zatrzymał piłkę. Szymon Marciniak bez zawahania podyktował rzut karny. Steinbors próbował rozproszyć Flavio, ale ten pewnie umieścił piłkę w siatce.

Helstrup głupio zachował się we własnym polu karnym, ale jego wyczyn postanowił przebić Karol Fila. Został minięty przez dryblującego Młyńskiego, ale miał asekurację. Zamiast pozwolić kolegom na uratowanie sytuacji, ręką przewrócił rywala i mieliśmy drugą jedenastkę. Vejinović piekielnie mocnym strzałem nie dał szans Kuciakowi.

NAJPIERW STRZELALI Z KARNYCH, POTEM Z ROŻNYCH

Arka odżyła i choć dalej to raczej Lechia przeważała, to jednak żółto-niebiescy prezentowali się już inaczej. Jakby odważniej, jakby uwierzyli, że mogą. I tę wiarę przełożyli na drugiego gola. Środki były najprostsze, jak za starych, dobrych czasów Leszka Ojrzyńskiego. Dośrodkowanie z rzutu rożnego Nalepy, główka Adama Marciniaka i piłka wturlała się do bramki obok bezradnych obrońców. Ostatecznie bramkę, jako trafienie samobójcze, zapisano Jarosławowi Kubickiemu.

Wcześniej Arka odpowiedziała Lechii rzutem karnym na rzut karny, tym razem Lechia odpowiedziała Arce rzutem rożnym na rzut rożny. Mocne dośrodkowanie, również mocny strzał Zwolińskiego, po którym piłkę wybił jeszcze stojący na linii Vejinović, ale futbolówka spadła pod nogi jednego z Lechistów. Kogo? Oczywiście – Flavio. Portugalczyk w takich sytuacjach się nie myli, wyrównał na 2:2.

CIOS ZA CIOS

Komuś mało emocji? To lecimy dalej. 81. minuta, dość kiepskie dośrodkowanie w pole karne Lechii, ale piłka odbija się od ziemi i trafia w rękę Łukasza Zwolińskiego. Szymon Marciniak, po raz trzeci w tym meczu, wskazuje na rzut karny. Vejinović, znów z ogromną pewnością, pokonuje Kuciaka. Lechia po raz kolejny w tarapatach, ale znów odpowiada. Wstaje z desek i od razu mocnym sierpowym, w wykonaniu Conrado, wyrównuje na 3:3. Gola nie można było jednak uznać, bo przyjmując piłkę, pomocnik zagrał ręką. Zamiast gola chwilę później zanotował więc asystę. Dośrodkował z lewej strony, a Łukasz Zwoliński wyprzedził Lukę Maricia, szczęśliwym strzałem pokonał Steinborsa i naprawił swój błąd przy golu dla Arki. 3:3, a do końca meczu jeszcze kilka minut.

I ta końcówka, która ostatnio okazała się dla Arki zbawienna, bo Vejinović w poprzednim meczu w doliczonym czasie gry wyrównał 2:2, tym razem była jej koszmarem. Flavio Paixao znów był jej koszmarem. W zamieszaniu w polu karnym Szymon Marciniak po raz czwarty (czwarty!) w tym meczu podyktował rzut karny, Flavio podszedł do piłki i skompletował hat-trick, a Lechii dał zwycięstwo 4:3. Sytuacja była jednak ogromnie kontrowersyjna, tym bardziej, że sędzia nie podszedł nawet do monitora VAR-u, by jeszcze raz ją obejrzeć. Skończyło się jednak golem, który dał Lechii zwycięstwo, a Flavio uczynił niekwestionowanym bohaterem derbów.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj