Były ostatnio dwa dreszczowce, teraz przyszedł czas na film o facecie w łódce mecz, który na pewno żadnego kibica Lechii zachwycić nie mógł. Gdańszczanie w słabym stylu przegrali z Cracovią 1:3. W dodatku potwierdzili, że jeżeli atak nie nadrobi strat, to problemy są spore, bo obrona mocno przecieka. A nie da się wygrać meczu, jeżeli oddaje się jeden celny strzał i jednocześnie traci trzy gole. Przez pierwsze trzydzieści minut Lechia grała w ustawieniu 1-0-0-0. Na boisku był Dusan Kuciak i Cracovia. Pasy atakowały, szukały możliwości, ale Słowak trzymał Lechię na powierzchni. Czyli z grubsza był to scenariusz, który widywaliśmy już nie raz. Często kończył się szczęśliwie, ale nie tym razem. Na lewej stronie czerwony dywan rozłożony przez gdańszczan wykorzystał Hanca, który dokładnie, po ziemi dograł do van Amersfoorta, a ten mierzonym strzałem nie dał szans Kuciakowi. W pełni zasłużone prowadzenie. Pozytywny efekt był taki, że w końcu grać zaczęli też gospodarze. Do tej pory Saief skupiał się na machaniu rękami i komentowaniu pod nosem, po straconej bramce zaczął w końcu być choć trochę produktywny. Obudził się też Mihalik, którego bardzo brakowało po prawej stronie. Efektem były dwa strzały, najpierw Flavio, potem Mihalika. Oba zostały zablokowane. Końcówka pierwszej połowy nieco obudziła nadzieję, ale niczego wielkiego Lechia nie pokazała.
JEDNA DOBRA AKCJA I FESTIWAL NIEPORADNOŚCI
Tym większe było zaskoczenie, kiedy w 46. minucie nagle doszło do wyrównania. Gdańszczanie przeprowadzili świetną akcję prawą stroną, na granicy spalonego znalazł się Fila, ale wytrzymał i dokładnie dograł do Zwolińskiego. Ten pewnie, głową potwierdził świetną formę i było 1:1. I może od tego momentu dobrze by się to rozwijało, ale Lechia najpierw się cofnęła, a potem strzeliła sobie w kolano. Dośrodkowanie z lewej strony między obrońców a Kuciaka, nie sięga piłki Nalepa, ale nie ma w pobliżu żadnego rywala. O tym nie wiedział chyba jednak Maloca, który próbował rozpaczliwie wybić futbolówkę i w zupełnie niegroźnej sytuacji wpakował ją do własnej bramki. Kuriozalna sytuacja, która dała Cracovii prowadzenie 2:1.
BRAKOWAŁO DOBRYCH PUNKTÓW
Chwilę później gdańszczanie mogli wyrównać, bo po przypadkowej akcji piłkę w polu karnym dostał Zwoliński, ale minimalnie się pomylił. Słowo przypadek jest tutaj kluczowe, bo właściwie tylko to mogło pomóc Lechii. Gdańszczanie nie mieli pomysłu, grali wolno i przewidywalnie. Mladenović w całym meczu zanotował chyba jedno dobre zagranie, którym wywalczył rzut rożny. Mihalik miał jeden schemat – zejść do środka. Efekt? Praktycznie żaden. Trochę wiatru robił z prawej strony Fila, ale po pierwszym golu brakowało mu już dokładnych dośrodkowań. Flavio był niewidoczny. Na tle kolegów dobrze wyglądał Saief, ale został zmieniony przez Ze Gomesa, który niczego szczególnego nie pokazał.
PODSUMOWANIE SŁABEGO MECZU
Można było żyć nadzieją, że znów w końcówce gdańszczanie wyszarpią, wywalczą, wyrwą punkt albo może nawet zwycięstwo. Ale te nadzieje przekreślone zostały w 89. minucie. I to na własne życzenie biało-zielonych. Strata na 30. metrze od bramki Kuciaka, szybkie rozegranie Lopesa do van Amersfoorta, który płaskim strzałem ustalił wynik meczu na 3:1.
To był po prostu słaby mecz Lechii. Gdańszczanie nie mieli tego zęba, który pozwalał im ostatnio odrabiać straty. Nie mieli pomysłu, który mógłby zaskoczyć Cracovię. Byli też zwyczajnie kiepscy w obronie i zasłużenie przegrali.