Optymizm trudny do ukrycia. Arka tańczy z rywalami, ale musi uważać, by się nie poślizgnąć

Arka Gdynia, używając terminologii młodzieżowej, a może nawet piłkarskiej, z buta weszła w rozgrywki I ligi. Gra efektownie, zgarnęła wszystkie punkty z możliwych i stawia się ją jako totalnego hegemona zaplecza Ekstraklasy. Czy słusznie? W naszej redakcji padło ciekawe pytanie, czy obecna Arka jest silniejsza od tej, która jeszcze kilka miesięcy temu spadała z ligi? Mentalnie na pewno – odpowiedział jeden z kolegów, prywatnie kibic żółto-niebieskich, a mnie zaczęło to zastanawiać. Bo z jednej strony, pożegnanie Michała Nalepy – mózgu i płuc zespołu, pożegnanie Marko Vejinovicia – jakim by nie był, gwiazdy z ponadprzeciętnymi umiejętnościami, pożegnanie wreszcie Damiana Zbozienia – obrońcy udowadniającego, że zmiana środowiska pozwoliła mu także na zmianę na plus piłkarskiej jakości, były pożegnaniami odzierającymi Arkę z wrażenia artystycznego (to w przypadku Vejinovicia), charakteru (to w przypadku Nalepy) i zwyczajnego doświadczenia i solidności (to o Zbozieniu).

A jednak z jakiegoś powodu, mimo zastąpienia wspomnianych nazwisk zmiennikami o mniejszym ciężarze gatunkowym, to wszystko działa i aż chce się na to patrzeć. Czy więc liga jest tak słaba, a Arka taka silna, że wespół to daje pozycję lidera? A może to dopiero początek, a na konstruktywne wnioski przyjdzie czas za kilkanaście tygodni? Wyszczególniliśmy kilka faktów:

CIERPLIWOŚĆ POPŁACA

Wiele mieliśmy przykładów partaczenia w polskim futbolu wszystkiego, co można było spartaczyć. Przed kilkunastoma miesiącami Arkę niestety także dotknęła podobna choroba – od zmian właścicielskich, prezesowskich, przez nietrafione transfery, po organizacyjną bylejakość i chaos wpływający na postawę panów na boisku. A jednak udało się nie popełnić grzechu największego – niecierpliwości i nerwowości. Gdy do klubu przychodził Ireneusz Mamrot, przekazano mu nie to, by się utrzymał w Ekstraklasie, ale by możliwie jak najszybciej do niej wrócił. Dano mu komfort – nie musiał obiecywać gruszek na wierzbie, które w przypadku niespełnienia, skończyłyby się rychłą dymisją. Mało? Pewnie wystarczająco, by w spokoju od kwietnia planować podbój I ligi. Szkoleniowiec pożegnał się z tymi, którzy dużo zarabiali, a mało robili, zastępując ich np. Arkadiuszem Kasperkiewiczem, udanie zapełniającym lukę po Zbozieniu. Udało się też przekonać kilku zawodników do pozostania w lidze. Mający skoki formy Jankowski poszuka stabilizacji i regularności w I lidze, a Mateusz Młyński zechce udowodnić, że słowa Michała Janoty: „Młynek kręcił nami na treningach jak chciał, niesamowity piłkarz”, znajdą odzwierciedlenie także w czynach na boisku.

CZUJNY MAMROT

Psychika. Ile razy rozmawialiśmy ze zrezygnowanym Adamem Marciniakiem, muszącym tłumaczyć się po porażkach w Ekstraklasie? Słowa: „musimy”, „powinniśmy”, „nie idzie” padały z częstotliwością godną współczucia. Arka stała się ofiarą własnych oczekiwań, sięgającym dużo wyżej niż potencjał finansowy pozwalał. Smółka wierzył w walkę o czołową ósemkę, Zieliński w spokojne utrzymanie, a Rogić, że ma wykonawców, którzy pozwolą uniknąć degradacji. Każdy z nich się rozczarowywał.

A Mamrot nie. Dopisał do CV spadek z ligi, ale wziął się do pracy. Prócz wspomnianego Kasperkiewicza, wkomponował w zespół Żebrowskiego z III ligi, tchnął nowe życie w graczach zmęczonych ciągłym przegrywaniem i zbiera tego efekty. Efekty takie, że przychodzi się oglądać na Olimpijską wreszcie zespół pewny siebie, uśmiechnięty i chcący sprawiać radość kibicom.

AWANS? KTOŚ SIĘ ROZPĘDZA

Dlatego Arka kolekcjonuje wysokie zwycięstwa, które jednak trochę przejaskrawiają obraz. Po pierwsze, premierowa wygrana została osiągnięta przeciwko słabiutkiemu, najprawdopodobniej najwyraźniejszemu kandydatowi do spadku – GKS-owi Jastrzębie. Po drugie, średniak ligi – Puszcza Niepołomice – była o krok od wywalczenia punktu, co skutkowałoby natychmiastowym spadkiem z czoła tabeli na miejsce siódme. Po trzecie wreszcie, jest cała masa głodnych i rządnych Ekstraklasy zespołów, które od Arki różnią się na razie tylko tym, że dyskretniej u nich wygłasza się mocarstwowe plany. Jakby nie patrzeć – ŁKS, Bruk-Bet, Górnik Łęczna, Radomiak, a nawet Odra Opole – to wciąż rywale o niesprawdzonej przez Arkę sile. Oczywiście, optymizm wynika też ze stylu gry i świetniej atmosfery, niemniej jednak odkorkowywanie szampanów przed meczami z ŁKS-em i Bruk-Betem, może się odbić czkawką.

CO MUSI ZROBIĆ ARKA?

Odpowiedź nie jest banalna, że nadal wygrywać. Najpierw potrzebuje spokoju swojego trenera. Takiego samego, którym epatował, kiedy zespół spadał do I ligi. Póki nikt Mamrotowi nie wejdzie na głowę i nie powie, że awans ma już w kieszeni, póty on sam dostatecznie zmotywuje swoich piłkarzy do zbierania kolejnych punktów. A że pierwsza liga potrafi być równie bezwzględna, co angielska Championship, pokazał przykład Floty Świnoujście. Tutaj bardzo łatwo wypaść z rytmu, na co czekają tylko przyczajeni rywale. Flota wie o tym doskonale. Przed rundą wiosenną w 2013 roku prowadziła zdecydowanie w tabeli. Lokalni dziennikarze rozpisywali się o wzmocnieniach, które miały przesądzić o awansie. 8 punktów przewagi po 15 kolejkach roztrwoniono, awansu nie było.

Niech to będzie przestroga dla Arki przed wyjazdowym meczem z Bruk-Betem Termaliką. Początek w piątek o 18:00.

Paweł Kątnik
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj