Krzysztof Szubarga nie lubił dużo mówić, wolał reklamować się poczynaniami na boisku. Po ostatnim meczu sezonu 2020/21 krótkim The end” napisanym w mediach społecznościowych, pożegnał się z trwającym od 2001 roku życiem zawodowego sportowca.
Niski, szybki, przebiegły i dużo widzący. Do tego znakomicie rzucający za trzy. Całe środowisko koszykarskie znało te atuty doskonale, a mimo to niewielu znalazło się równych jego klasie, gotowych powstrzymać na boisku sprytnego rozgrywającego. Znakiem charakterystycznym była łysina, bo choć uchwycono jego poczynania tysiącami aparatów, na setkach parkietów, próżno było szukać na nich wizerunku Szubargi z włosami. Wydawał się groźnym, charakternym typem, ale przy bliższym poznaniu okazywało się – owszem – że charakteru mu nie brakuje, ale życzliwości tym bardziej. Wywiadów nie odmawiał, pracę dziennikarzy rozumiał, gwiazdorzyć nie zamierzał, choć przecież przez lata był wyznacznikiem polskiej jakości na pozycji rozgrywającego.
UTYTUŁOWANY, CZY SPEŁNIONY?
Mistrz Polski z Asseco Prokomem z 2011 roku, wicemistrz z 2010 z Anwilem Włocławek i brązowy medalista z Asseco Arką w 2019 roku. Dwukrotnie wybierany najlepszym Polakiem w nasze lidze (2010, 2017), oraz najlepszym obrońcą rodzimych rozgrywek (2013). Gdy patrzy się na jego karierę, można myśleć: człowiek spełniony. Ale czy na pewno? Gros z dwudziestu lat spędzonych na polskich parkietach walczył w klubach, które nie angażowały się w grę o najwyższe cele. Noteć Inowrocław, Polpak Świecie, Stal Ostrów Wielkopolski – liderował zespołom przeciętnym, trochę odbiegającym od jego umiejętności i aspiracji. Nigdy nie wyjechał za granicę, a z pewnością i taki ruch mógłby mu pomóc postawić większy stempel na udanym życiu zawodowym.
SUKCESY NA POMORZU
I choć największe laury osiągał w latach 2010 i 11, nam na Pomorzu najpiękniej kojarzyć się będzie ze schyłkiem kariery. To wtedy brał na siebie największą odpowiedzialność za zespół, był spoiwem między polskimi a zagranicznymi graczami w naszpikowanej gwiazdami Asseco Arce, swoją postawą zapewnił jej powrót na podium ligowej rywalizacji. Mówił nam wtedy mniej więcej w takim tonie: gdybym dziesięć lat temu miał tę świadomość własnego ciała, wiedzę o regeneracji, odpoczynku i efektywności treningu co mam teraz, pewnie wycisnąłbym z kariery więcej. Starczyło na 59-meczów w reprezentacji Polski i dwukrotne uczestnictwo w Eurobaskecie.
Ostatni sezon był czasem doświadczeń i słuchania własnego organizmu. Stracił większość trwających rozgrywek poprzez nawracającą kontuzję pleców. Gdy zespołowi zaglądało w oczy widmo spadku z Ekstraklasy, zakasał rękawy i mimo wciąż odczuwanych dolegliwości, brał na siebie ciężar powrotu na boisko. Spasował teraz, utrzymawszy się z Arką w Ekstraklasie. Zdecydował, że dalsze losy poświęci trenowaniu innych.
Paweł Kątnik