Ryszard Tarasiewicz rozpoczął swój pierwszy okres przygotowawczy w Arce. Nad czym będzie chciał najmocniej popracować? Czego brakowało jego zespołowi jesienią? W jakiej roli widzi Huberta Adamczyka i w czym lepszy od tego pomocnika jest Christian Aleman? Co powodowało problemy w obronie? Między innymi o tym porozmawialiśmy z trenerem żółto-niebieskich. Zapraszamy!
Jak to jest z tymi środami? Podobno zawsze Pana zespoły zaczynają przygotowania w środy.
Nie, jest trochę inaczej. Nie zaczynamy w poniedziałki.
Nie lubi Pan poniedziałków?
Nie pasuje mi poniedziałek. Trzeba się zorganizować po ostatnim wolnym weekendzie zawodników. Oni nie mieli aż tak dużo wolnego czasu. To było niespełna 14 dni, od 27 grudnia realizowali dosyć intensywne rozpiski indywidualne, żeby mieć jakąś bazę, zaczynając pierwsze treningi.
Pamiętam konferencje prasowe z rundy jesiennej, wyglądał Pan na człowieka mocno zanurzonego w robocie, ale też człowieka zmęczonego. Teraz chyba Pan trochę odpoczął i nabrał uśmiechu czy to mylne wrażenie?
Nie jest mylne. Jeżeli ktoś ma szczęście pracować w zawodzie, którego nie traktuje tylko jako sposób na życie, ale też jako pasję, i jest w tej pracy codziennie, to jest przyjemnie. Wtedy inaczej reaguje się pod względem psychicznym, ale też fizycznym. Podczas pandemii nie było za dużo ruchu, ja nie pracowałem przez półtora roku, niewiele było zmian w klubach. Taka jest specyfika tej pracy, że trzeba czekać aż zwolni się miejsce. Później przychodzi się do pracy po takiej psychicznej i fizycznej stagnacji. Kiedy wszedłem już do szatni, a później na boisko z zawodnikami, dostałem „powera”, dawkę entuzjazmu.
Po tej stagnacji trzeba się trochę rozruszać, potrzebował Pan kilku dni na rozpęd?
Ja szybko adaptuję się do nowych miejsc. Kontakt z zawodnikami i mój przekaz jest na tyle klarowny, że mogę szybko przekazać to, co chcę. Kiedy przychodzi się w trakcie sezonu, ma się sporo pomysłów, ale trzeba wybrać te, które są najbardziej potrzebne zespołowi. W takiej sytuacji największym wyzwaniem są aspekty motoryczne. Kiedy gra się co trzy dni, nad tym elementem zupełnie nie można pracować. W mikrocyklu tygodniowym jest trochę łatwiej. Aby zwiększyć intensywność trzeba czasem poczekać na taki okres, jak teraz, kiedy można dłużej popracować. W piłce wszystko zaczyna się od przygotowania motorycznego. Można zakładać systemy i rozwiązania taktyczne, ale jeżeli kolokwialnie mówiąc nogi nie niosą, to trudno oczekiwać wymiernych efektów.
Czyli jesienią nogi nie niosły?
My zmieniliśmy charakter pracy, z tego co obserwowałem, poszliśmy bardziej intensywnie. Zmieniliśmy też ustawienie, inaczej broniliśmy i atakowaliśmy, chcieliśmy nadać większej dynamiki. Na pewno intensywność nie była na takim poziomie, jakiego oczekiwaliśmy, ale też nie można się spodziewać, że takie aspekty uda się zmienić w tydzień czy dwa. Każdy pracuje tak, jak uważa – zarówno taktycznie, jak i pod względem przygotowania motorycznego. Z tego co pamiętam, wszystkie moje zespoły grały mniej więcej na takim samym poziomie u siebie i na wyjazdach. Do tego dążymy też w Arce. Nie lubię tego, że zespół jest tylko drużyną własnego boiska. Nie wiem, dlaczego miałoby tak być. Druga kwestia to fakt, że moje zespoły swobodnie poruszały się na boisku i grały równo przez 90 minut.
To chyba jeden z większych problemów, jakie Arka miała jesienią – brak równej gry od pierwszej do ostatniej minuty.
Miało to związek z przygotowaniem fizycznym, ale też trzeba powiedzieć, że nawet najlepsze zespoły bywają zdominowane, grają w defensywie i te fazy raz są krótsze, a raz dłuższe. My na pewno mamy dobry zespół, ale dysproporcja w porównaniu do innych nie jest aż tak duża, żebyśmy na „dzień dobry” usiedli na połowie przeciwnika i wypuścili go z niej dwa lub trzy razy. Fazy bronienia będą, chcielibyśmy, żeby były jak najkrótsze, a przejście z fazy defensywy do ofensywy bardziej dynamiczne. Chcemy mieć więcej zawodników w polu karnym przeciwnika, oddawać więcej strzałów, grać w urozmaicony sposób, szybciej operować piłką, co nie jest łatwe, szczególnie w ataku pozycyjnym. Do tego wszystkiego trzeba mobilności, a żeby ją mieć, to bieganie nie może nam sprawiać bólu.
A czy paradoksalnie nie byłoby czasem Pana zespołowi łatwiej, gdyby czasem oddał inicjatywę rywalowi? Ma Pan w drużynie choćby Mateusza Stępnia czy Olafa Kobackiego, obaj świetnie biegają. Może łatwiej byłoby wykorzystać ich w kontrataku?
Można to zrobić, ale jeżeli mamy wolną strefę, przeciwnik nie ma przygotowanej piłki do ataku, to trzeba to wykorzystać skokiem pressingowym. Jeżeli odbierzemy piłkę na 30-35 metrze, możemy szybko przemieścić się pod pole karne przeciwnika i zdobyć bramkę. Broniąc w średnim lub niskim ustawieniu zamiast 35 metrów będziemy mieli 50 lub 70. Druga sprawa to fakt, że mamy wielu zawodników mocno zaawansowanych technicznie. Indywidualnie oni nie potrafią dobrze bronić. Musimy to robić kompaktowo, zostawiać mało miejsca przeciwnikowi. Można z premedytacją wpuścić przeciwnika na własną połowę, zwłaszcza, jeżeli się prowadzi, ale jeżeli to my będziemy utrzymywać się przy piłce, to przykładowo rywal stworzy dwie, trzy sytuacje, zamiast dziesięciu. Procentowo ma wtedy mniejsze szanse na zdobycie bramki.
Tylko że jesienią bywało i tak, że przeciwnik miał dwie sytuacje i zdobywał dwie bramki.
Może wynikało to z tego, że balans między ofensywą a defensywą był zachwiany. Nie możemy myśleć tylko o atakowaniu. Oczywiście, trzeba atakować, ale trzeba też przygotować się na to, co będzie, kiedy stracimy piłkę. Czy jesteśmy przygotowani do odbioru i zatrzymania kontrataku? Możliwe, że przyczyną było też ustawienie trójką obrońców i fakt, że wahadłowi nie wracali do ustawienia.
A charakterystyka obrońców? Michał Marcjanik, Martin Dobrotka i nawet Arkadiusz Kasperkiewicz to nie są najbardziej mobilni zawodnicy.
Tak, ale to są tylko trzej obrońcy.
Ale jednak podstawowi.
To prawda. Trzeba się zastanowić, czy ustawienie z podłączającym się w bocznym sektorze Kasperkiewiczem, szeroko grającym Dobrotką i zostającym tylko centralnie Marcjanikiem, było wystarczające, żeby przeciwstawić się kontratakom Górnika Polkowice czy Skry Częstochowa.
Rozumiem, że Pan widziałby to inaczej?
Moja filozofia jest taka, że trzeba mieć zawsze jednego zawodnika w defensywie więcej od przeciwnika.
Chciałem zapytać o Huberta Adamczyka. On za Pana kadencji w GKS-ie Tychy grał na skrzydle, w Arce też były takie próby, ale występował również na środku.
To spowodowane było tym, że np. Aleman schodził z boiska wcześniej, zagraliśmy też na dwie „dziesiątki”. Myślę, że Hubert jest bardziej wydajny na boku, ale z drugiej strony chcemy też grać skrzydłami. Hubert nie jest zawodnikiem jednostajnym, ma dynamikę, ale ma też tendencję schodzenia do środka boiska. Jest bardzo niebezpieczny grając na lewej stronie, wygrywając pojedynki. Tam zagęszczenie jest mniejsze, może zejść na prawą lub lewą nogę.
Większa wydajność na boku wynika Pana zdaniem z mniejszego zagęszczenia? Ja upierałbym się, że lepiej prezentował się w środku.
Aleman szybciej rozgrywa piłkę w środku pola…
Ale za to niemal nie ma liczb.
To prawda, chociaż moglibyśmy też szczegółowo analizować jego grę i próby podań. On musi dostosować się do zawodników, a nie odwrotnie. Może jest to za dużo powiedziane, ale nieraz grał za szybko dla reszty zespołu. Prawdziwy rozgrywający nie może mieć swojego pomysłu na grę i wymuszać swoim podaniem wyjścia na pozycje. Sytuacja musi być odwrotna, to ruch wymusza podanie. Aleman jest zawodnikiem w 80% ofensywnym, ale potrafi też chronić piłkę i nie odrzuca gry w defensywie. Tutaj wracamy jednak do tego, o czym mówiliśmy na początku – wszystko rozbija się o przygotowanie motoryczne.
Na koniec chciałbym zapytać o presję. Od roku wszyscy w Arce głośno mówią o awansie. Z drugiej strony wielu trenerów stosuje jednak podejście „mecz po meczu”. Czy to patrzenie na jeden wielki cel, który jest na końcu sezonu, nie przeszkadza?
Tego nie unikniemy. Prawdą jest, że trzeba żyć następnym meczem i nie można wybiegać w przyszłość, zastanawiając się, na którym miejscu będziemy w barażach i z kim zagramy.
Ale tutaj po każdej kolejce patrzy się w tabelę.
I tego nie unikniemy. Można o tym nie mówić, ale większość zawodników po każdym meczu spogląda na tabelę. A presja? Wiemy o niej nie od dzisiaj. Zawodnicy nie mogą przychodzić tutaj i patrzeć na to, że jest fajny stadion, duża liczba kibiców – a mam nadzieję, że będzie jeszcze większa – fajne miasto do życia i myśleć, że jakoś to będzie. Jeżeli ktoś nie trzyma ciśnienia to… do widzenia.