Zaczęło się świetnie, skończyło – fatalnie. Bezradna w obronie Arka przegrywa ze „Słonikami”

(Fot. Maciej Czarniak / Trojmiasto.pl / KFP)

To mogło być znakomite popołudnie wszystkich związanych z Arką. Świetna pogoda w Gdyni, Arka prowadząca już od 7. minuty meczu. Ostatecznie pogoda została tylko na pocieszenie, bo żółto-niebiescy po bardzo słabym meczu przegrali z Bruk-Betem Termalicą 1:2.

Arka znakomicie otworzyła mecz. Hubert Adamczyk błysnął w stylu z zeszłego sezonu. Nie szukał niepotrzebnego dryblingu, a idealnie wypuścił w „uliczkę” Karola Czubaka. Ten również nie kombinował, tylko z szesnastego metra pewnie pokonał wychodzącego na przedpole Tomasza Loskę. To była bardzo ładna akcja gdynian, ale też spory błąd Loski, który powinien zostać bliżej bramki, bo Czubak był atakowany przez Nemanję Tekijaskiego.

Duet Adamczyk – Czubak wyglądał w pierwszych dwóch kwadransach nieźle, stworzył jeszcze dwie sytuacje, ale później, jak zresztą cały zespół, kompletnie zgasł. Bruk-Bet Termalica nie proponował niczego szczególnego, grał co najwyżej przeciętnie, a obrona żółto-niebieskich drżała przy każdej ofensywnej próbie gości. Mylili się właściwie wszyscy defensorzy, to samo można powiedzieć o Kacprze Krzepiszu. Do przerwy konsekwencji jednak przyjezdni nie wyciągnęli.

BEZZĘBNA OFENSYWA, BEZRADNA DEFENSYWA

W drugiej części meczu długo obraz gry się nie zmieniał, Arka w ofensywie istniała coraz rzadziej, a niecieczanie nieporadnie szukali swoich szans. „Game changerem” okazał się Kacper Karasek. Wszedł na murawę w 70. minucie, a w 80. miał już gola i asystę. Najpierw ładnie uderzył z pierwszej piłki kończąc niezbyt udany, ale szczęśliwy drybling Murisa Mesanovicia, a po chwili wykorzystał fatalne ustawienie obrońców Arki przy aucie dla gości, dograł przed bramkę do Mesanovicia, a ten dopełnił formalności. Obrona gospodarzy w tej sytuacji kompletnie się rozsypała, a najmocniej świadczy o tym postawa Przemysława Stolca, który wybił piłkę na aut i zanim zdążył wrócić na pozycję, Arka już przegrywała.

CZOŁÓWKA UCIEKA

Gdynianie ruszyli do ataków, stworzyli nawet dwie świetne sytuacje. W pierwszej głową niecelnie uderzył jednak Janusz Gol, a w drugiej Mateusza Żebrowskiego zatrzymał Loska. Bramka i tak nie mogłaby zostać uznana, bo podający Adamczyk był na spalonym.

Arka miała wszystko, by wygrać to spotkanie. Świetnie zaczęła, łatwo stwarzała sytuacje. Z każdą minutą grała jednak coraz gorzej w ofensywie, a defensywa – niezmiennie – była po prostu fatalna. Gdynianie zasłużenie przegrali, do ŁKS-u tracą już siedem punktów.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj