Arka nie uczy się na własnych błędach. Znów łatwo daje się zaskoczyć i znów przegrywa

(Fot. Maciej Czarniak / Trojmiasto.pl / KFP)

Po takich meczach, jaki Arka zagrała w Krakowie z Wisłą, piłkarze mówią o bolesnych lekcjach, wyciąganiu wniosków i uczeniu się na błędach. Po części gdynianie na pewno to zrobili, bo tym razem stracili jedną, a nie pięć bramek. Ale stracili ją w dokładnie taki sam sposób, jak pod Wawelem. W dodatku tym razem skuteczności zabrakło Karolowi Czubakowi. W efekcie Arka przegrała w Opolu z Odrą 0:1.

Czesław Michniewicz mówił w przerwie mundialowego meczu z Arabią Saudyjską, że Polacy muszą być cierpliwi, konsekwentni i czujni, bo będzie „patelnia”. Bo w każdym meczu jest. „Patelnia”, czyli stuprocentowa sytuacja. I była, ale z rzutu karnego pomylił się wówczas Robert Lewandowski. Analogię do tamtych wydarzeń widzieliśmy w sobotę w Opolu.

ZMARNOWANA „PATELNIA” CZUBAKA

Arka długo utrzymywała się przy piłce, ale niewiele z tego wynikało. To Odra była nieco bardziej konkretna, ale objawiło się to w postaci zaledwie trzech celnych strzałów i trudno powiedzieć, żeby defensywa żółto-niebieskich mocno się chwiała. Ofensywa ciekawie wyglądała w bocznych sektorach, gdynianie potrafili stworzyć tam przewagę, ale brakowało im przełożenia tego na rzeczywiste zagrożenie.

Aż do 38. minuty. Sebastian Milewski napędził szybki atak, Olaf Kobacki dobrze przepuścił piłkę do Kasjana Lipkowskiego, ten minął popełniającego błąd obrońcę i doskonale dograł do Karola Czubaka. Napastnik w swoim stylu przyjął z obrotem i kiedy wydawało się, że musi z pięciu metrów zapakować piłkę do siatki, zablokował go Mateusz Kamiński. To była być może interwencja kolejki, a zanotował ją stoper.

Można się zastanawiać, czy gdyby w ostatnim tygodniu nie było wokół Czubaka takiego zamieszania związanego z transferem, czy gdyby władze klubu nie nakładały na niego presji, napastnik trafiłby do siatki. Te pytania pozostaną jednak bez odpowiedzi. A ta sytuacja była jedyną wartą odnotowani okazją Arki z pierwszej połowy.

TE SAME BŁĘDY

Drugą za to żółto-niebiescy rozpoczęli od kolejnego sabotażu w obronie. Powtórzyła się sytuacja z Krakowa. Arka miała rzut rożny, nie udało się stworzyć dobrej sytuacji, a akcję zamykał Michał Marcjanik. Kopnął za lekko, piłkę przejęli i wybili gospodarze. Janusz Gol mógł spokojnie wyjaśnić temat wybijając na aut, ale tor lotu piłki chyba go zaskoczył. W efekcie Gol się przewrócił i oglądał plecy pędzącego w stronę bramki Jakuba Antczaka. Oko w oko z młodzieżowcem stanął Paweł Lenarcik i odbił jego strzał, ale do dobitki zdążył Din Sula i się nie pomylił. I pojawiają się kolejne pytania: co zrobił Gol? Dlaczego Arkę tak łatwo ukłuć kontratakiem? Dlaczego znów to rywal dopada szybciej do piłki odbitej przez bramkarza? I odpowiedzi – znów – na razie nie ma.

Gdynianie próbowali ruszyć, ładnym strzałem popisał się Michał Bednarski, ale generalnie mecz się nie zmienił. Odra ustawiona była nisko, chciała wykorzystać fazy przejściowe do ataku, Arka w ataku pozycyjnym po prostu się męczyła. A ostatni kwadrans grała w osłabieniu. Martin Dobrotka taktycznie faulował rywala, dwukrotnie kopiąc go w nogi. Już pierwsze kopnięcie było skuteczne, to drugie sędziowie ocenili jako niesportowe zachowanie i z czerwoną kartką odesłali Słowaka do szatni.

Tutaj moglibyśmy kończyć, podsumowując, że w ostatnim kwadransie niewiele się wydarzyło, ale w doliczonym czasie gry chciał się jeszcze zaznaczyć Marcjanik. Przy linii bocznej faulował rywala, dostał drugą żółtą kartę i dołączył do Dobrotki. W siedmiu meczach stoper dwa razy obejrzał „asa kier” po dwóch żółtych kartkach, raz dołożył też żółtą solo. Imponujący wynik.

Wiedząc, jak wygląda sytuacja w Gdyni, trudno pastwić się nad piłkarzami. Klub jest w rozsypce, to realnie odbija się na szatni i postawie zawodników. Nie zmienia to jednak faktu, że ich postawy w Opolu nie sposób ocenić pozytywnie. Po dwóch z rzędu zwycięstwach przyszły dwie bolesne porażki, ściągające wszystkich na ziemię. A symbolicznym obrazkiem była scena z Czubakiem, który tuż po końcowym gwizdku samotnie zszedł do szatni, nie dziękując za grę żadnemu z partnerów czy rywali.

Tymoteusz Kobiela

 

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj