Ekstraklasa na wyciągnięcie ręki. Arka pokonała Zagłębie i jest o krok od elity

(Fot. Maciej Czarniak / KFP / Trojmiasto.pl)

To nie był najlepszy mecz Arki. Gdynianie z Zagłębiem Sosnowiec na początku grali znakomicie, ale później irytowali nieskutecznością i ofensywną indolencją. Na zdegradowanego już outsidera to jednak wystarczyło. Żółto-niebiescy wygrali 1:0 i od awansu do ekstraklasy dzieli ich już tylko punkt.

Po pierwszych piętnastu minutach wniosek był jeden – tak gra zespół, który walczy o wejście do ekstraklasy. Arka po prostu zgniotła Zagłębie. Zabrała piłkę i zaczęła się nią bawić, a goście mogli tylko patrzeć. Najbliżej celu był Olaf Kobacki, ale zatrzymał się na poprzeczce. Sebastian Milewski grał tak, jakby zjadł przed meczem legendarne wiaderko witamin. I w 13. minucie wpadł w pole karne, chciał wystawić piłkę, ale ręką zatrzymał ją jeden z rywali. Kobacki podszedł od rzutu karnego i otworzył wynik meczu.

I w tym momencie zaczęły się problemy. Trudno zrozumieć, czemu Arka aż tak oddała mecz Zagłębiu. Pozbyła się piłki, szukała kontrataków, ale goście – choć już zdegradowani – coś tam jednak potrafią. Kilka razy groźnie zaatakowali (raz nawet trafili do siatki, ale po spalonym). Zazwyczaj akcje puentowali jednak niecelnymi strzałami. Arka przed przerwą miała jeszcze uderzenie Huberta Adamczyka, który otarł tylko słupek.

IRYTUJĄCA OFENSYWA

Niewiele zmieniło się w drugiej połowie, bo to Zagłębie dalej częściej miało piłkę. Goście byli jednak coraz bardziej nerwowi, a zorganizowani tak źle, że właściwie każdy ich atak pozycyjny kończył się groźnym kontratakiem Arki. Aż trudno zrozumieć, jakim cudem gdynianie żadnego z tych wypadów nie spuentowali drugim trafieniem. Irytować mógł Karol Czubak, który wyraźnie nie miał swojego dnia. Kobacki i Kacper Skóra dobrze wyglądali do momentu, w którym trzeba było oddać strzał lub piłkę partnerowi. Bo nawet jeżeli już udało się skierować futbolówkę w stronę bramki, radził sobie na linii Mateusz Kos.

Zagłębie potrafiło też postraszyć Lenarcika. Dwa, trzy razy wyszło groźnie prawą stroną, duży udział zawsze miał przy tym Kamil Biliński. Celnych uderzeń jednak brakowało, a te, które już leciały w światło bramki, były kompletnie niegroźne.

W końcówce gdynianie mogli jeszcze podwyższyć, ale piłka po prostu nie chciała wpaść do siatki, nawet jeżeli gdynianie w jednej akcji uderzali kilkukrotnie. Nerwów w końcówce jednak nie było, zespół Wojciecha Łobodzińskiego mądrze utrzymywał piłkę daleko od własnej bramki i utrzymał też zwycięstwo 1:0. Ekstraklasa jest już na wyciągnięcie ręki, brakuje tylko punktu.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj