To był najgorszy mecz Lechii od marca 2023 i porażki z Lechem Poznań 0:5. Gdańszczanie ponownie brutalnie zderzają się z Ekstraklasą, tym razem z mającą spore problemy do tej pory Puszczą Niepołomice. Gospodarze wyglądali na tle biało-zielonych jak rutyniarze, szybko wyszli na prowadzenie, a w kolejnych minutach dokładali kolejne bramki. Skończyło się wynikiem 4:1 dla Puszczy.
Lechia upatrywała swoich szans m.in. w słabości przeciwnika. Przed meczem Puszcza była w gronie pięciu zespołów, którym nie udało się wygrać w Ekstraklasie żadnego ze spotkań. W tym gronie obok wymienionych i Stali Mielec, Korony Kielce i Śląska Wrocław, znajdowała się także pogubiona Lechia Gdańsk.
Szymon Grabowski nadal poszukuje optymalnego zestawienia w środku obrony i wciąż nie jest zadowolony z tego, jak ta formacja funkcjonuje. Tym razem postawił na debiutującego w zespole Bujara Plannę – sprowadzonego do Gdańska przed tygodniem Kosowianina. 22-latek jest wypożyczony do Lechii z chorwackiego Slavena Belupo, zespołu zamykającego tabelę tamtejszej Ekstraklasy. Planna wszedł do składu w miejsce Loupa Divana Gueho, jego akcje stoją obecnie wyżej także od zeszłosezonowego bohatera Lechii – Andreia Chindrisa.
JAK ZMIANA, TO NA GORSZE
Niestety niezależnie od dokonywanych zmian i zapowiadanej poprawy wyników, rzeczywistość nadal okazuje się brutalna. W 2 minucie Puszcza objęła prowadzenie i to po rzucie z autu. Wszystko wyglądało bardzo niewinnie, piłka spadała przed pierwszym słupkiem, gdzie jednak źle wybijał ją Rifet Kapić. Futbolówka po jego nieskoordynowanym zagraniu znalazła się przy drugim słupku, tam jednym zwodem Konrad Stępień ośmieszył Conrado i z najbliższej odległości bez asekuracji jakiegokolwiek obrońcy wpakował piłkę do siatki.
Ten mecz wyglądałby pewnie zupełnie inaczej, bo Lechia też miała sytuacje. A konkretniej miał je Tomas Bobcek. Przeciwko Zagłębiu w poprzedniej kolejce odblokował się i trafił na wagę punktu, tym razem jednak kiksował spektakularnie. Dwukrotnie miał piłkę na wyrównanie, raz na przeszkodzie stanęła postawna noga Słowaka, w kolejnej po prostu nie trafił czysto w piłkę. Puszcza natomiast to wykorzystała i to zadając kłam obiegowym opiniom. Ileż to razy słychać było głosy o topornym, defensywnym i mało efektownym stylu graczy z Niepołomic. Drugi gol zupełnie temu wrażeniu zaprzecza – wymienili gospodarze 6 podań na jeden lub dwa kontakty, szybko mieszając w kotle obronnym Lechii. Najbardziej w tej brazylianie pogubił się Elias Olsson, nie krył nikogo, a powinien choćby Michaila Kosidisa – skończyło się bramką Greka na 2:0.
Rifet Kapić to kolejna pogubiona postać, która nie przypomina zawodnika z poprzedniego sezonu. Powoli alibi w postaci przebytej kontuzji się wyczerpuje, lider środka pola z poprzedniego sezonu musi udowodnić, że w Ekstraklasie też potrafi dopieścić podanie, że w elicie jego gra nie jest za wolna i już rozszyfrowana. Na razie tego nie widać. Na domiar złego nie widać egzekutora z przodu. Fatalnie dysponowany był tego dnia Bobcek, na domiar złego z powodu kontuzji opuścił boisko już w 39 minucie, a zastępujący go Bogdan Wjunnyk niczego ożywionego nie wniósł.
ZACIĄG Z VALMIERY
Gospodarze widząc tę bezradność nie zamierzali się zatrzymywać. Dwukrotnie karcił Lechistów Ukrainiec Roman Yakuba – chichot losu, że to gracz sprowadzony z łotewskiej Valmiery, klubu z którego sezon wcześniej z pełnym doborem transferowego inwentarza korzystała Lechia Gdańsk. W sytuacji na 3:0 po prostu najwyżej skakał w polu karnym, a przy kolejnym golu był szybszy od debiutującego w Lechii Bujara Planny. Owszem, kosowianin nie miał dużo czasu, by poznać kolegów, podszkolić komunikację, zrozumieć język kolegów. Takiej wymówki nie można jednak zastosować do Brazylijczyka Conrado, będącego w Lechii od wielu lat, znającego system i założenia od dawna. Obraz blamażu delikatnie poprawił Camilo Mena, zmniejszając jego rozmiary do wyniku 1:4.
Puszcza to nie jest ligowy potentat. Pokazały to choćby kontry z 70 i 75 minuty, kiedy jej piłkarze zepsuli koncertowo dogodne sytuację do podwyższenia i zamknięcia meczu. A jednak gdańszczanie na tle przeciętniaka z Małopolski, wyglądali jak pogubieni i zmęczeni zbyt mocnym treningiem juniorzy. Ma o czym myśleć Szymon Grabowski, jeśli myśleć mu pozwolą, bo po porażce w takim stylu, cierpliwość wielu działaczy na pewno by się już skończyła. Za siebie mówi bilans bramkowy 4-11 i zaledwie 2 punkty zdobyte. W Gdańsku na pewno zapomną obiecujące remisy ze Śląskiem i Zagłębiem, bo teraz bardzo potrzebne są już pełne zdobycze punktowe.