Zbigniew Golemski był dyrektorem sportowym Lechii Gdańsk w czasach największej chwały klubu z Traugutta. 19 sierpnia, w wieku 79 lat, zmarł. Wspomina go Włodzimierz Machnikowski.
Na początku lat 80. trzecioligowiec z Gdańska został sensacyjnym zdobywcą Pucharu Polski, za co otrzymał bonus w postaci dwumeczu z Juventusem Turyn w europejskich pucharach. W zespole ówczesnego wicemistrza Włoch grało pięciu aktualnych mistrzów świata, z królem strzelców mundialu ’82 – Paolo Rossim – na czele. O obliczu zespołu decydował jednak piłkarski geniusz z Francji Michel Platini, którego intencje doskonale odczytywał jeden z najlepszych skrzydłowych świata – Zbigniew Boniek.
Naprzeciw gladiatorzy z Traugutta, którzy zgodnie z antycznymi regułami skazani byli na bohaterską śmierć. W rewanżu postawili się rywalowi i zeszli z boiska dumni. choć pokonani.
Zbigniew Golemski był uczestnikiem tamtych chwalebnych wydarzeń. W roli dyrektora klubu występował także kilkanaście lat później, kiedy w Gdańsku próbowano zaimplementować fuzję pod nazwą Lechia/Olimpia. Panowie z Poznania i Warszawy nad morzem postanowili rozwinąć piłkarski interes na poziomie ekstraklasy. Jak się skończyło – pamiętamy, choć wielu wolałoby zapomnieć.
MIĘDZY LECHIĄ A STARTEM
Z panem Zbyszkiem poznaliśmy się lepiej w czasach, gdy projekt Lechia/Olimpia chylił się ku upadkowi. Pamiętam sytuację z końca roku 1995. Władze Lechii były w konflikcie z PZPN. Lechia traciła punkty walkowerem, a rywale nie musieli przyjeżdżać do Gdańska. Pod siedzibę klubu przybyli kibice, by wyjaśnić okoliczności niefortunnej fuzji. Zarząd reprezentował Golemski. Pamiętam, gdy niezdarnie wdrapywał się ma maskę bodaj dużego fiata, by być słyszanym. Nie miał szans przebić się i przekrzyczeć tłumu. Inwektywy i gwizdy wykluczały komunikację. Stałem obok i widziałem łzy w oczach człowieka, który – tak jak kibice – chciał dla ukochanego klubu dobrze. Wmanewrowany w interesy ludzi, którzy na piłce robili biznes, był bez szans, tym bardziej, że o argumenty było trudno. Pamiętam, że złapałem go za rękaw marynarki i ściągnąłem z murku, z którego próbował coś wyjaśniać.
– Panie, Zbyszku, to nie ma sensu – podpowiadałem, ale nie znajdowałem zrozumienia. Zdaje się, że usłyszałem tylko – „ale dlaczego…?”.
Nie wiem, czy tamtego dnia Zbigniew Golemski wyleczył się z piłki. Na brak sportowych zajęć nie mógł narzekać, bo bardzo dobrze rozwijała się koszykarska kariera ukochanej córki – Agnieszki. Obdarzona świetnym rzutem z dystansu była podstawową zawodniczką Startu Gdańsk prowadzonego przez Włodzimierza Augustynowicza.W tamtych czasach, pod koniec lat 90., regularnie spotykaliśmy się z trybunach nieistniejącej już hali przy 3 Maja.
Golemski pozostał wierny koszykówce i Lechii do końca. Gdy koszykówka w Gdańsku upadla – spotykaliśmy się w Gdyni. Do Lechii wrócił jeszcze w 2009 roku, by pokierować sekcją lekkoatletyczną.
Z pozoru nieporadny, ale budzący sympatię. Zaprzeczenie bezdusznego działacza, który w i na sporcie robi interesy. To był człowiek sportu, pasjonat i kibic. Szczery, uczciwy i niezmiennie oddany. Do samej śmierci.
Zbigniew Golemski zmarł 19 sierpnia w wieku 79 lat.
W czwartek, 22 sierpnia, o godzinie 14:15 w nowej kaplicy na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku odbędzie się msza. Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się o godzinie 15:00.
Włodzimierz Machnikowski