W Polsce gra od dekady, a w Gdyni od sześciu sezonów. Od 2018 roku ma polskie obywatelstwo i nadal pilnie uczy się języka drugiej ojczyzny. Marissa Kastanek z VBW Gdynia opowiada o imponującej statystyce 7/7 za trzy w meczu półfinału, o wierze w Boga i praktyce religijnej oraz czeskich korzeniach własnych przodków. O rywalizacji medalowej mówi: – Powtarzam dziewczynom, że będą dobre i złe momenty, szczególnie w fazie play-off i tylko zespół który będzie w stanie to wypośrodkować i pozostanie drużyną, ten wygra mistrzostwo.
W meczu numer dwa rywalizacji półfinałowej trafiłaś 7 trójek na 100% skuteczności. Może to banalne pytanie, ale jak się to robi?
Jesli chcesz znać prawdę, to robię to całe życie z Bożym błogosławieństwem. Może to zabrzmi groteskowo, ale dziś cały dzień wspierał mnie tu mój młodszy brat. Z drugiej strony to zabawne, bo w pierwszym meczu z Zagłębiem nie trafiłam żadnej trójki. Żartowałyśmy o tym wczoraj w szatni. Powiedziałam coś w stylu: „Czuję, że jedynym powodem, dla którego tu jestem, jest rzucanie za trzy, a w pierwszym meczu nie trafiłam ani jednego”. A potem udało mi się trafić siedem. Więc wiesz, zawsze byłam zawodniczką, która robi to, czego zespół potrzebuje danego dnia. Więc cóż, pewnie przy niektórych rzutach nawet nie miałam tak otwartej pozycji, ale czułam się w formie i to wpadało.
Czy możemy powiedzieć, że miałaś trochę szczęścia?
Nie lubię słowa „szczęście”, bo pracowałam na takie wstępy bardzo ciężko. Po prostu były okoliczności, które sprzyjały takiemu występowi. To zabawne, bo podczas występu przeciwko Zagłębiu pogoda w Gdyni nie była zbyt ładna, a ja zazwyczaj gram dobre mecze, kiedy pogoda nie jest za dobra (śmiech). To był dobry wieczór w moim wykonaniu.
Przyznasz, że nie był to wcale tak łatwy półfinał, bo mimo że zawodniczki Zagłębia grały krótką 7-osobową rotacją, to musiałyście je zamęczyć, by odskoczyć na bezpieczną przewagę punktową.
Myślę, że w wielu zespołach podczas play-offs sporo zawodniczek gra 30 i więcej minut. Kalendarz jest tak ustawiony, że gramy bardzo dużo meczów w krótkim odstępie czasu i uważam, że to nie jest dobre, bo to prosta droga do złapania kontuzji. Chwała naszemu zespołowi, że mamy 12-osobową rotację i nikogo w tym czasie nie straciłyśmy. Szczęśliwie klub zbudował prawdziwy, szeroki skład, w którym każda z nas zaakceptowała swoją rolę w zespole i minuty, jakie dostaje od trenera. Wyniki dowodzą, że mamy 12 zawodniczek, które są w stanie grać na wysokim poziomie.
Teraz zaczynamy jednak od zera. Ciągle powtarzam dziewczynom, że będą dobre i złe momenty, szczególnie w fazie play-off, i tylko zespół, który będzie w stanie to wypośrodkować i pozostanie drużyną, wygra mistrzostwo. Dlatego jestem dumna, że utrzymałyśmy poziom motywacji, prowadzenia gry i nie poczułyśmy się zbyt pewnie podczas prowadzenia z Zagłębiem.
Nie ma znaczenia, czy wygrasz jednym czy 20 ma punktami, chodzi o to, by czuć dobrze wykonaną robotę po zwycięstwie.
To zmieńmy na chwilę temat. Przed momentem minął nas prezes klubu Bogusław Witkowski i zapytał, czy rozmawiamy po polsku. Ty dobrze rozumiesz po polsku, ale jeszcze nie czujesz się aż tak komfortowo mówiąc w naszym języku.
Sporo rozmawiam po polsku z przyjaciółmi. Nie wiem, jak właściwie dobierać zwroty formalne typu „pan, pani”, dlatego staram się mówić bezosobowo, typu „siemano”, „cześć”. Stąd też, jak rozmawiam ze starszymi ludźmi, staram się nie być odebrana jako lekceważąca.
Czyli w tej kwestii czujesz jeszcze blokadę…
Czasem jak dziewczyny z zespołu słyszą, jak rozmawiam ze starszymi osobami, mówią zdziwione: „Marisa – coś Ty powiedziała?” A ja na to: „Och, ale mam nadzieję, że rozumieją intencje”. Dlatego zawsze uprzedzam: okej, spróbuję mówić po polsku, ale moim pierwszym językiem jest angielski, więc przepraszam, jeśli popełnię jakiś błąd. I wtedy to przełamuje mury i oni rozumieją, „ona nie jest niegrzeczna, po prostu mówi po polsku najlepiej, jak potrafi”
W 2018 roku uzyskałam polski paszport, uznałam to za wielki przywilej. Pomyślałam: skoro będę grała w reprezentacji mojego kraju, powinnam mówić po polsku, rozumieć po polsku. Uznałam, że nie powinno być tak, że trener kadry narodowej musi mówić do całego zespołu po angielsku z powodu mojej nieznajomości języka.
Ale też pewnie trzeba przyznać, że polski język nie jest najłatwiejszy do nauki.
To prawda. Przez dwa lata miałam nauczycielkę, pobierałam lekcje. Nie chcę się chwalić, ale jestem pilnym uczniem, a ona świetną nauczycielką. Gdy idę do restauracji czy kawiarni ludzie czasem nawet nie orientują się, że jestem Amerykanką, znam bardzo dobrze podstawowe zwroty. Problemy miałam dopiero, gdy poszłam kupić bratu kartę SIM do telefonu (śmiech)
Nawet Twoje nazwisko brzmi trochę po polsku.
To zabawne, bo to czeskie nazwisko. Mój dziadek mówił po czesku. Miasto Wilber w stanie Nebrasca w Stanach Zjednoczonych jest bardzo podobne dla czeskiej społeczności, jak dla Was Polaków Chicago. A ja pochodzę z miejscowości leżącej niedaleko Wilber. Moi dziadkowie nie byli imigrantami z pierwszego pokolenia z Czech [do USA z Europy przybyli wcześniejsi przodkowie Marissy], ale większość ludzi, którzy przybyli z Czech do tego miasta, mówiła po czesku, jest tam silna społeczność czeska, jest tam czeska szkoła. Moja babcia gotowała w zasadzie tylko czeskie potrawy, w tamtej okolicy to było normalne, miała też akcent podobny do ludzi którzy przybyli do USA z Czech. Nie zwracałam przez lata na to uwagi i dopiero, gdy babcia umarła, oglądałam archiwalne wideo z nią i pomyślałam: „wow, babcia brzmiała jak Europejka”, chociaż urodziła się i wychowała w Ameryce. To były takie czasy, że nie było w dobrym tonie rozmawiać w dwóch językach lub mieć inny akcent. Dzieci nie uczono czeskiego, dlatego mój tata nie znał czeskiego. Smutne czasy, ale tak po prostu było.
Za Tobą kilka lat spędzone w Polsce. Tęsknisz za Stanami?
Zasadniczo wracam do domu na lato. Staram się czerpać to, co najlepsze z obu miejsc. Jestem tutaj zimą, kiedy wszyscy są, wiesz, w szkole i zajmują się swoimi sprawami, a potem mogę wrócić do domu na lato. I to jest naprawdę fajny układ. Czuję, że oba miejsca są moim domem. Mam tutaj naprawdę fajnych przyjaciół i rodzinę. Chodzę do kościoła w Gdańsku, to Kościół Ewangeliczny.
Co jeszcze robisz w wolnym czasie?
Mamy swoje duszpasterstwo zwane Wisdom. Najważniejsze założenia to głębsza relacja z Bogiem, zjednoczenie oraz głoszenie wiary. Jest przy tym sporo pracy, projektów każdego miesiąca, zabiera mi to sporo czasu. Kocham też czytać, mam psa, szczupłego, ważącego 8 kilogramów, wabi się Amus. Spędzam czas z przyjaciółmi tu lub w Gdańsku. No i lubię gotować. Nie lubię tracić czasu.
Myślisz o przyszłości czy na razie za wcześnie na tym etapie rozgrywek?
Cały czas. Bardzo tęsknię za rodziną, zobaczymy co Bóg ma w planie. Ale w dłuższej perspektywie czasu na pewno będę chciała wrócić do Ameryki.
W sobotę 1. mecz finału Orlen Basket Ligi – VBW Gdynia – AZS AJP Gorzów Wielkopolski. Początek o 18:00, transmisja na naszej antenie.
Paweł Kątnik





