Była szansa na zwycięstwo, sekund zabrakło do remisu. Lechia w końcówce poległa w Warszawie

(Fot. PAP/Leszek Szymañski)

Rifet Kapić i Szymon Weirauch mogli być bohaterami Lechii w Warszawie. Ostatecznie ten pierwszy swoje zrobił, bo zdobył bramkę, ale drugi maczał palce przy obu bramkach dla Legii. Lechia mocno zapracowała w stolicy na co najmniej punkt, ale do Gdańska wróci z pustymi rękoma, bo przegrała 1:2.

W takich meczach potrzeba czegoś ekstra. Lechia w oczywisty sposób była piłkarsko słabsza od Legii. Wystarczył rzut oka na kadrę biało-zielonych, którzy przyjechali w komplecie, a później na osłabioną drużynę ze stolicy i jasne było, że ekipa Gonzalo Feio jest mocniejsza, nawet bez Marca Guala czy Pawła Wszołka. Dlatego gdańszczanie liczyć musieli na wyjątkowy moment, w którym ktoś pokaże jakość. Odpowiedzialność wziął na siebie Rifet Kapić.

GENIALNE UDERZENIE KAPICIA

Kapitan biało-zielonych w 30. minucie podszedł do rzutu wolnego z piłką ustawioną tuż przed polem karnym. Zaryzykował i uderzył w kierunku rogu, w którym stał Kacper Tobiasz. Bramkarz Legii tuż przed strzałem zrobił krok w lewą stronę i nie zdążył już do piłki, która z zawrotną prędkością pędziła pod poprzeczkę w przeciwnym kierunku.

Biało-zieloni wyszli na prowadzenie po dwóch bardzo wymagających kwadransach, kiedy długimi fragmentami byli w defensywie, a liczyć musieli tylko na kontrataki. Po jednym z kontrataków wywalczyli wspomniany rzut wolny. Po kolejnym uderzał zza pola karnego Camilo Mena i był blisko szczęścia, bo piłka przełamała ręce Tobiasza, ale ostatecznie golkiper zdołał się uratować.

Wydawało się, że gdańszczanie z minimalnym prowadzeniem dotrwają do przerwy, ale tuż przed nią obrona skapitulowała. Patryk Kun dośrodkował z prawej strony, a na dalszym słupku piłkę głową odbił Ilja Szkurin. Szymon Weirauch nie zdążył futbolówki wybić, ta odbiła się od poprzeczki i spadła na nogę Luquinhasa, który bez problemów trafił do siatki.

WIELKI MOMENT WEIRAUCHA

Legia idealnie zakończyła pierwszą połowię i równie dobrze mogła rozpocząć drugą. Elias Olsson w polu karnym postanowił poćwiczyć zapasy, a na sparingpartnera wybrał Szkurina. Przytrzymywał go długo, aż napastnik padł na murawę. Sędzia potrzebował wsparcia VAR-u, ale ostatecznie podyktował rzut karny w 53. minucie. I tu znów gdańszczanie pokazali coś ekstra. Weirauch świetnie przeczytał Szkurina i bez problemów złapał piłkę.

Lechia dalej miała do zaproponowania głównie szybkie ataki, ale potrafiła nimi zaskoczyć Legię. Brakowało lepszego ostatniego zagrania albo zachowania napastnika w polu karnym, bo choćby Bogdan Wjunnyk wyglądał tak, jakby brakowało mu pazerności. Ewidentnie nie był to najlepszy dzień Olssona, który sprokurował rzut karny, a w 84. minucie mógł wpakować piłkę do własnej bramki. Przeciął dalekie dośrodkowanie, ale zrobił to tak, że trafił w poprzeczkę. Piłka wyszła na rzut rożny, a było o centymetry od piekielnie efektownego samobója.

W 91. minucie trzecim bohaterem Lechii mógł i powinien zostać Tomas Bobcek. Najpierw dostał piękne dośrodkowanie od Dominika Piły, ale z całej siły z woleja uderzył nad poprzeczką. W tej samej minucie dostał też prostopadłe podanie od Kapicia i był sam przed Tobiaszem, ale przegrał pojedynek z bramkarzem Legii.

To dało jeszcze Legii szansę i gospodarze ją wykorzystali. Co prawda najpierw pomylił się Mateusz Szczepaniak, uderzając głową nad poprzeczką, ale w ostatniej akcji warszawski zespół miał jeszcze rzut rożny. Weirauch wyszedł do piąstkowania, ale uprzedził go Jan Ziółkowski i wpakował piłkę do siatki.

Gdańszczanie bardzo mocno pracowali w Warszawie na punkty. Gdyby nie zabrakło Bobckowi skuteczności, pewnie zdobyliby trzy. Zamiast tego po raz kolejny w tym sezonie stracili bramkę w końcówce, przegrali spotkanie i znów wylądowali w strefie spadkowej.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj