To miała być zaciekła, wręcz dramatyczna walka do samego końca. Skończyła się na dwie kolejki przed końcem w niemal komfortowych warunkach. John Carver w znakomitym stylu wykonał zadanie. Całkowicie odmienił Lechię Gdańsk, zrobił z niej pełnoprawnego, grającego atrakcyjny futbol ekstraklasowicza. Utrzymanie biało-zieloni mają zapewnione na dwie kolejki przed końcem. Pozostaje tylko pytanie, czy otrzymają licencję na grę.
John Carver w trakcie serii czterech wiosennych porażek mówił, że trzeba zrobić wszystko, aby Lechia była w grze do samego końca. Że nie można odpaść od grupy walczącej o utrzymanie, że trzeba mieć szansę, choćby w ostatniej kolejce. To brzmiało jak sensowny plan, bo kiedy gdańszczanie przegrywali z Górnikiem Zabrze czy Radomiakiem, trudno było wyobrażać sobie, że z następnych siedmiu meczów wygrają pięć. W 90. minucie meczu ze Stalą Mielec trudno było sobie nawet wyobrazić, że ten zespół może się utrzymać.
Tym bardziej docenić trzeba wyczyn biało-zielonych. Zrobili swoje, utrzymali się „na spokojnie”, z marginesem błędu. Czy cały ten wysiłek nie zostanie zaprzepaszczony przez brak licencji? Zobaczymy, ale absolutnie nie umniejszy to wyczynowi Carvera i spółki. Wręcz przeciwnie.
KLUCZOWE MOMENTY KADENCJI CARVERA
Szkot, ze swoim brytyjskim humorem, tchnął w Lechię nowe życie. Pierwszym kluczowym momentem był oczywiście mecz ze Śląskiem Wrocław. Jak potoczyłby się, gdyby na początku spotkania Mateusz Żukowski wykorzystał sytuację sam na sam z Bogdanem Sarnawskim? Pewnie goście zainkasowaliby trzy punkty, bo Lechia była jeszcze wtedy drużyną rozklekotaną, która nie radziła sobie w trudnych momentach. Bramkarz jednak pomógł, a Carver swoją kadencję zaczął od zwycięstwa.
Kolejny istotny okres to oczywiście zimowe przygotowania. Szkot, w porównaniu do czasów Szymona Grabowskiego, inaczej poukładał pracę w sztabie. To on był szefem, on miał decydujący głos. Punkt dowodzenia był jeden. Jasne, z racji wieku i doświadczenia było mu łatwiej niż Grabowskiemu wprowadzić taki model pracy i dyskutować z Kevinem Blackwellem. Carver postawił na swoim, mocno postawił też na sztab i to mu się opłaciło.
POWROTY BOBCKA I ŻELIZKI
Trzeba też pamiętać o dwóch wiosennych „transferach”. Powrót Tomasa Bobcka był absolutnie kluczowy. Sam Carver mówił niedawno, że Lechia nie ma nikogo, kto choćby przypominałby Słowaka. Gol z Lechem, dwa z Zagłębiem Lubin, kolejne dwa ze Stalą Mielec i jeszcze jeden z Piastem Gliwice. Wiosną Bobcek był w świetnej formie, a przecież nie chodzi tylko o bramki. Z nim na boisku Lechia była w stanie grać inaczej niż wcześniej. Bardziej aktywnie w pressingu, wyżej, proaktywnie. Miała też kogoś, kto potrafił utrzymać piłkę i dać odetchnąć obronie. Gdańszczanie tak dobrze zaczęli funkcjonować w ustawieniu z dwoma napastnikami, że nie zrezygnowali z niego nawet po kontuzji Słowaka. Do gry musiał wejść Michał Głogowski i okazało się, że Lechia jednak ma kogoś na ławce rezerwowych.
Bardzo istotnym momentem był też powrót do gry Ivana Żelizki. Tak samo jak w przypadku Bobcka – Lechia nie ma gracza podobnego do ukraińskiego pomocnika. Reguluje tempo gry, jest cichym liderem i na boisku, i w szatni. Stanowi zagrożenie zza pola karnego, a jak okazało się w meczu z Koroną – również w szesnastce. Z nim na boisku jest po prostu spokojniej, choć mecz z Koroną do najwybitniejszych przykładów akurat nie należał.
ZMIANA NA TLE LEGII
Jak bardzo zmieniła się Lechia za kadencji Carvera, było widać wiosną w Warszawie. W pierwszym meczu z Legią biało-zieloni byli kompletnie niegroźni. Nawet z obozu rywala udało się usłyszeć, że kiedy rywal się cofnie, gdańszczanie nie mają żadnych narzędzi. Bogdan Wjunnyk biegał między obrońcami Legii i był bezradny.
Rewanż w stolicy wyglądał zupełnie inaczej. Wjunnyk i Bobcek sprawiali rywalom mnóstwo problemów, ten drugi miał przecież piłki meczowe. Skończyło się porażką, ale Lechia była dla Legii bardzo groźnym przeciwnikiem, co po meczu podkreślił między innymi Goncalo Feio. Gdańszczanie stali się drużyną zdolną do rywalizacji. No i pamiętamy oczywiście o meczach z Jagiellonią Białystok czy Lechem Poznań, bo poza walką i stawianiem trudnych warunków, Lechia była w stanie je wygrać. Wytrzymała końcówki, zneutralizowała atuty rywali. Stała się drużyną ekstraklasową.

(fot. Krzysztof Mystkowski / KFP)
Carver zastał drużynę w strefie spadkowej. Wyciągnął ją nad kreskę. Trafił do ekipy, która notorycznie traciła bramki i punkty w końcówkach. Zmienił ją na tyle, że gdańszczanie piekielnie ważne punkty wywalczyli ze Stalą Mielec czy Koroną Kielce właśnie w ostatnich fragmentach meczów. Szkot przejął zespół, który nie mógł liczyć na rezerwowych i miał najsłabszą ławkę w lidze. W końcówce sezonu, nawet kiedy lider formacji ataku jest kontuzjowany, z ławki wchodzi np. Kacper Sezonienko i daje dwie świetne zmiany. Szkocki trener miał walczyć do samego końca. Nie musi, bo robotę skończył dwie kolejki wcześniej.
Tymoteusz Kobiela





