Jazda na nartach treningiem biegacza

Masz kontuzjowane kolano i jedziesz na narty? To pytanie słyszałem niemal od każdego znajomego, kiedy dowiadywał się, że wybieram się z rodziną do Val di Fiemme. To chyba nie jest dobre rozwiązanie – dodawali po chwili. Muszę przyznać, że sam miałem wątpliwości. Wręcz obawiałem się, że z tegorocznego wyjazdu na narty nici. Wizyta u doktora Macieja Pawlaka rozwiały na chwilę wątpliwości. Można jeździć, ale z głową – powiedział. Od fizjoterapeutki usłyszałem, że jazda na nartach to dobry trening dla mięśni czworogłowych. A że doktor powiedział, iż powinienem go wzmacniać, to była szansa, że będzie w porządku. Liczyłem, że tak się stanie. Tym bardziej, że już tęsknię za bieganiem. Ponad pół roku przerwy to wystarczająco dużo. Nie chciałem schrzanić powolnego, bezpiecznego powrotu do treningów. Już wcześniej pisałem, że plan 12 tygodniowy daje nadzieje na powrót. W piątym tygodniu nadszedł czas na wyjazd na narty. Do tej pory w planach był marszobieg i krótkie biegi. W czwartym tygodniu przerzuciłem się na biegówki. Opady śniegu sprzyjały ten formie aktywności.

W piątym wyjazd. Jak będzie? – pytałem siebie. Pierwszy dzień na włoskich stokach to spokojna i niepewna jazda. Ruchy zachowawcze. Oby tylko nie przesadzić. Po kilku godzinach ślizgania się czułem kolano. Ale to nie było nic nadzwyczajnego. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego uczucia. Czasami nawet sobie myślę, że życie z patologią kolana zawsze już tak będzie wyglądało. Dyskomfort. To słowo chyba najlepiej określa ten stan. Zdaniem lekarzy nie powinno tak być, ale człowiek zaczyna wątpić kiedy mijają kolejne tygodnie, a uczucie nie ustępuje. Dzień, kiedy zapominasz o kolanie jest dobry. I pojawia się pytanie czy to na chwilę, czy może na dłużej. Niestety, do tej pory było tylko na chwilę.

Ale w Val di Fiemme stało się coś zaskakującego. Bolało, ale nie kolano, a mięśnie czworogłowe. Czasami wręcz piekły. A to uczucie bardzo mi się podobało. Każdego dnia kilometry zjazdów z tym bólem. Oczywiście starałem się pamiętać, aby nie przesadzić w myśl zasady, że odpoczynek dla mięśni też powinien być elementem treningu. I tak sobie jeździłem. Przez sześć dni, po kilka godzin dziennie. Z żoną i dwójką, z trójki, dzieci. To był dobry czas odpoczynku, ale i treningu. Bo tak traktuję jeżdżenie na nartach w przysiadzie, aż mięśnie palą z bólu. W ostatnim dniu jeżdżenia na nartach już nawet lekki przysiad potrafił boleć. I dobrze.

Teraz czas wrócić do biegania. Powinien być szósty tydzień treningu. Dwie minuty biegu przeplatane takim samym czasem marszu. Wszystko siedem razy powtórzone. Jednak, aby nie przesadzić zmniejszę czas biegu o połowę. Jedna minuta biegu, na dwie minuty marszu, a wszystko powtórzone dziesięć razy. Choć muszę przyznać, że kiedy podczas zjazdów narciarskich nic mnie nie bolało przeszła przez głowę myśl, aby zacząć truchtać bez przerwy. Przepędziłem te, jak dla mnie, zbyt ambitne plany. Powrót ma być ostrożny. Na bieganie przyjdzie czas już niedługo. Oby…

Marcin Dybuk

Ps. Zapraszam także na mojego, wspólnego z córką, bloga na stronie majaitata.pl

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj