Żandarmeria Wojskowa zebrała dowody w sprawie fragmentu prezydenckiego tupolewa, który umieszczono w Kościerzynie na pamiątkowej tablicy poświęconej ofiarom katastrofy. W pniu brzozy pod Smoleńskiem znalazł go jeden z mieszkańców, który rok temu był tam na wycieczce. Kawałek metalu umieszczono w niewielkiej gablotce, którą tydzień temu, podczas obchodów piątej rocznicy tragedii uroczyście odsłonięto.
Jak dowiedział się reporter Radia Gdańsk, Żandarmeria Wojskowa dokonała oględzin fragmentu TU-154M i wykonała jego zdjęcia. W charakterze świadków przesłuchała inicjatorów smoleńskiego pomnika i mężczyznę, który przywiózł do Polski kawałek blachy. Zamieszaniem wokół całej sprawy jest zaskoczony pomysłodawca pomnika w Kościerzynie – Kazimierz Maszk.
– Nikt sobie nie myślał, że będzie z tego taka afera. To kolega, który to znalazł, przywiózł to jak najbardziej w dobrej wierze. Domyślamy się, że jest to niewielki skrawek tupolewa, no bo wygląda na to, jest nitowany, poobrywany. Uważam, że nie ma najmniejszego znaczenia dla wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy. Zamieszanie jest dla mnie absurdalne i śmieszne, powiedział pomysłodawca pomnika.
Fragment Tupolewa ma wymiary 5 na 10 centymetrów. Zebrane w Kościerzynie materiały zostały przesłane do Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie. Po ich przeanalizowaniu śledczy zdecydują czy będzie śledztwo w tej sprawie.