Kłopotliwe dokumenty, czyli zamieszanie wokół kortów w Sopocie

dok copy

Wynajmowanie pomieszczeń znajomym, potężne długi i wysokie wynagrodzenia. Nasz reporter dotarł do nowych faktów związanych z Sopockim Klubem Tenisowym. – Są wstrząsające – mówi kurator wyznaczony przez sąd.

Problemy klubu zaczęły się kilka miesięcy temu, gdy do prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego przyszła grupa osób należących do stowarzyszenia Sopocki Klub Tenisowy. Z ich relacji wynikało, że klub ma poważne kłopoty finansowe, a jego statut jest łamany. Karnowski złożył do sądu wniosek o zawieszenie ówczesnego zarządu. Sąd przychylił się do wniosku i także zobowiązał miasto do złożenia w ciągu 2 tygodni kolejnego wniosku o rozwiązanie Sopockiego Klubu Tenisowego.

KLUB PRYWATNYM FOLWARKIEM

Nasz reporter dotarł do całej dokumentacji dotyczącej rozwiązania klubu. W środę odbyło się posiedzenie komisji sportu Rady Miasta Sopotu, na której Wiesław Pedrycz, kurator wyznaczony przez sąd do kierowania stowarzyszeniem w okresie przejściowym, podtrzymał wszystkie argumenty z tego dokumentu. Wiesław Pedrycz w czasie posiedzenia komisji nazwał Sopocki Klub Tenisowy „prywatnym folwarkiem panów Białaszczyków”. Waldemar i Bartłomiej Białaszczykowie byli do października członkami zarządu stowarzyszenia. Zgodnie ze statutem powinni pracować społecznie.

Kurator poinformował, że siedmioosobowy zarząd – w którym Bartłomiej był prezesem, a Waldemar wiceprezesem – zatrudnił ich obu na dyrektorskich stanowiskach. Waldemar Białaszczyk został dyrektorem klubu, a Bartłomiej Białaszczyk dyrektorem do spraw sportowych. Zatrudniony został też drugi wiceprezes SKT Tomasz Cejrowski, który objął stanowisko kierownika do spraw obiektów.

Z dokumentów, do których dotarł reporter Radia Gdańsk wynika, że dyrektorzy przyznawali sobie prowizje od znalezienia sponsora. Do ich kieszeni trafiało od 10 do 25 proc. kwot wpłacanych na rzecz klubu. Na przykład w 2013 roku Waldemar Białaszczyk pobrał z tego tytułu 104 tys. złotych. Jak twierdzi pełnomocnik, obaj posiadali także telefony komórkowe opłacane przez stowarzyszenie.

We wniosku o rozwiązanie stowarzyszenia można przeczytać także, że „Waldemar Białaszczyk korzysta w sposób stały z pojazdu stanowiącego własność stowarzyszenia – volkswagen passat kombi, jak również rozlicza paliwo do powyższego pojazdu na koszt stowarzyszenia, zaś rachunki za paliwo znacznie przewyższają zużycie paliwa przez jeden pojazd. Korzysta także z innych świadczeń, typu świadczenia medyczne na koszt stowarzyszenia”.

ATRAKCYJNE POMIESZCZENIA, NISKI CZYNSZ

Prawdziwą wisienką na torcie, jak to określił pełnomocnik wyznaczony przez sąd, było wynajęcie pomieszczeń hotelowych i restauracyjnych w SKT spółce partnerki życiowej Bartłomieja Białaszczyka. Czynsz za prawie 400 metrów kwadratowych lokalu w centrum Sopotu poza sezonem wynosi
2 tysiące 700 złotych netto. Jedynie od czerwca do sierpnia jest dwukrotnie wyższy. To niezwykle niska opłata jak na sopockie warunki. Co więcej, stowarzyszenie przed wynajęciem pomieszczeń przeprowadziło remont, który kosztował 100 tysięcy złotych.

Umowę wynajmu podpisano na 15 lat i to bez waloryzacji ceny. A w przypadku jej wcześniejszego zerwania zarząd miałby wypłacić najemcy ponad 700 tysięcy złotych odszkodowania. Wiesław Pedrycz uznał, że to działanie na szkodę stowarzyszenia i zgłosił sprawę do prokuratury.

ZALICZKI Z KLUBOWEJ KASY

Wątpliwości Pedrycza budzą także zaliczki pobierane z klubowej kasy. Waldemar Białaszczyk pobrał łącznie 74 tysiące złotych a Bartłomiej Białaszczyk 42,2 tysiące złotych. Zarówno ojciec, jak i syn przekonują, że rozliczyli zaliczki. Nie wpłacili ich jednak na konto SKT, ale na rachunek firmy DK Investment Holding, wobec której stowarzyszenie miało dług.

–  Pobraliśmy z klubu zaliczki, ponieważ na wniosek prezydenta Sopotu konto klubu zostało zablokowane. Aby SKT mogło działać potrzebowaliśmy pieniędzy. Środki, o których mowa zostały wpłacone na konto jednej z firm, wobec których stowarzyszenie miało należność – tłumaczy Waldemar Białaszczyk. Tymczasem zdaniem Wiesława Pedrycza „nie ma jakichkolwiek dokumentów księgowych, które miałyby potwierdzać konieczność dokonywania jakichkolwiek wpłat na rzecz powyższego podmiotu”.

KAWIARNIA ŚWIECI PUSTKAMI

Także w przypadku pozostałych zarzutów Waldemar Białaszczyk nie ma sobie nic do zarzucenia. Dotyczy to m.in. wynajmu pomieszczeń klubowych. – Cena była wielokrotnie badana przez prokuraturę. Ta nie znalazła nic złego. Takie są warunki rynkowe. Ta kawiarnia ma służyć przede wszystkim tenisistom i to w zasadzie tylko latem, gdy organizujemy duże turnieje. Poza sezonem świeci pustkami. Nikt nie zapłaciłby więcej – przekonuje Waldemar Białaszczyk.

NORMALNA PRAKTYKA

Białaszczyk zapewnia też, że tylko raz pobrał prowizję sponsorską w wysokości 25 proc. Twierdzi, że zazwyczaj była niższa. Przekonuje też, że to normalna praktyka w sportowych stowarzyszeniach. – Proszę zapytać w którymkolwiek klubie, czy związku tenisowym o prowizje. One obowiązują wszędzie. To normalna praktyka. Agencje PR biorą od 35 do 40 procent prowizji, więc niech pan Pedrycz nie opowiada, że jest inaczej – mówi Białaszczyk.

Zdaniem Waldemara Białaszczyka kłopoty w SKT są efektem konfliktu z władzami Sopotu. Jego zdaniem prezydent Jacek Karnowski chce przejąć dla miasta atrakcyjne grunty należące do klubu i je sprzedać. Podkreśla też, że fatalna sytuacja finansowa klubu jest m.in. efektem zwalczania SKT przez Jacka Karnowskiego, który stopniowo zmniejszał dotacje miasta dla stowarzyszenia. Były one niższe niż dla innych sopockich stowarzyszeń sportowych. Według kuratora długi klubu wynoszą łącznie ponad 1,8 mln złotych.


Fragment dokumentu, w którego posiadaniu jest Radio Gdańsk.

Sylwester Pięta/mat

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj