Powiedzmy sobie szczerze, choć gusta to rzecz podobno o której się nie dyskutuje – to przykład słabej architektury, słabego projektowania – pisze na swoim blogu Paweł Adamowicz o zabudowie Bastionu Wałowa. Prezydent Miasta Gdańska zabrał głos w tej sprawie.
Jak pisze, zgadza się z zarzutami dotyczącymi projektu. Wyjaśnia także, dlaczego miasto nie miało możliwości ruchu w tej sprawie oraz przedstawia proste rozwiązanie.
Wpis „Bastion niezgody” na blogu prezydenta Gdańska:
Tereny w okolicach Stoczni, od lat budzą emocje. Na tym fragmencie Gdańska skupia się dziś uwaga wielu osób, którym z pewnością nie można odmówić dobrych intencji. Tym razem poszło o projekt budynków przy ul. Wałowej. Powiedzmy sobie szczerze, choć gusta to rzecz podobno o której się nie dyskutuje – to przykład słabej architektury, słabego projektowania.
Przypomnijmy pokrótce fakty. Firma LC Corp, która jest właścicielem części terenów postoczniowych, przedstawiła projekt ich zabudowy. Od razu odezwały się głosy licznych oburzonych. Nieomal wszyscy wypowiadający się publicznie twierdzą, że projekt od strony architektonicznej jest fatalny, nieprzystający do tych terenów. I odezwały się żądania zaniechania realizacji tego projektu. Dopóki te postulaty i protesty kierowano do właściciela, wszystko było prawidłowo adresowane. Ale pojawiły się też całkiem liczne sugestie, że miasto „powinno coś z tym zrobić”. Konia z rzędem temu, kto powie na jakiej podstawie miasto miałoby prawo zaingerować w sposób w jaki dysponuje swoją własnością inwestor?
Ale żeby było jasne – zarówno ja, jak i moim współpracownicy podzielamy pogląd, że od strony architektonicznej propozycja LC Corp jest – mówiąc delikatnie – fatalna. Tylko co z tym fantem może zrobić miasto? Otóż bardzo niewiele.
Winne pozwolenie na budowę?
W roku 2003 Rząd i Sejm uznali chyba, że kapitalizm już dostatecznie dojrzał. Że estetyka projektów budowlanych będzie negocjowana między inwestorem a opinią publiczną. I w nowelizacji prawa budowlanego został zniesiony dawny art. 4 mówiący o obowiązku zharmonizowania projektowanej zabudowy z otoczeniem, przerzucając tę odpowiedzialność wyłącznie na projektantów i inwestorów. Czy inwestorzy i projektanci wywiązują się z tego? Mamy wiele przykładów w Gdańsku, że tak. Niestety nie wszystkim się to udaje.
Podnoszą się głosy, że „przecież miasto mogło nie wydać zgody na budowę tego szkaradzieństwa”. Otóż nieprawda. A to dlatego, że prawo budowlane w art. 35 ust. 4 mówi „W razie spełnienia wymagań…. właściwy organ nie może odmówić wydania decyzji o pozwoleniu na budowę”. Nie może i koniec. W tej sytuacji, wobec spełnienia wszystkich wymogów formalno-prawnych przez inwestora nie było żadnej podstawy prawnej do wydania decyzji odmownej. Taka decyzja byłaby naruszeniem art. 156 § 1 ust. 2 Kodeksu Postępowania Administracyjnego, co powodowałoby nieważność odmowy.
Jest nawet gorzej, bowiem art. 160 w § 1 mówi: „Stronie, która poniosła szkodę na skutek wydania decyzji z naruszeniem art. 156 § 1 albo stwierdzenie nieważności takiej decyzji, służy roszczenie o odszkodowanie za poniesioną rzeczywistą szkodę”. Odszkodowanie przysługuje od organu, który wydał decyzję z naruszeniem art. 156 § 1 i dochodzenie odszkodowania następuje przed sądem powszechnym. Widać z tego, że niewydanie zgody na budowę nie tylko byłoby nieważne z mocy prawa, ale też wiele mogłoby kosztować gdańskiego podatnika.
Winny plan?
Są też tacy, którzy twierdzą, że „wszystkiemu winien jest fatalny plan zagospodarowania”. To też nie jest takie proste. Prace nad planem oraz towarzyszące pracom konkursy, seminaria i spotkania trwały cztery lata – od 2000 do 2004 roku. W tej bardzo szerokiej dyskusji brali udział architekci, urbaniści, konserwatorzy i miłośnicy zabytków, stoczniowcy i mieszkańcy Gdańska. Przypomnę też, że wówczas podstawowym problemem był los Stoczni Gdańskiej i zasięg terenów wyłączonych z produkcji i przeznaczony na realizację nowoczesnej dzielnicy mieszkaniowo usługowej. Wzorem dla wszystkich był wówczas londyński Dockland – powstająca na terenach po portowych dzielnica Londynu z wieżowcami biurowymi oraz intensywną zabudową mieszkaniową. Ze starej zabudowy zachowano w Londynie niewiele.
Dzisiaj zmieniły się światowe trendy i podejście do zagospodarowania tego typu obszarów jest inne. Mamy nowe przykłady, jak choćby hamburskie Hafen City (ale przypomnę, że Hafen City jest na gruncie miejskim, co znacznie upraszcza sprawę), czy nasz gdański Garnizon na terenach powojskowych we Wrzeszczu. Mamy też nieco inną świadomość na temat tego, co warto chronić. Być może wtedy nie wykazaliśmy się odpowiednim przewidywaniem przyszłości. Ale nie tylko my. Ogromna grupa specjalistów i mieszkańców również mogła zgłaszać wtedy swoje uwagi i ich nie zgłosiła.
Zgodnie ze zmienioną ustawą o planowaniu przestrzennym, kolejne zmiany nanoszone dekadę później mają swoje konsekwencje, również materialne. Bowiem zmiana planu, może pociągać za sobą przejęcie ciężaru potencjalnych roszczeń ze strony właścicieli terenów. Byłyby to roszczenia wielomilionowe.
Jest też jedna ważna w tym wszystkim sprawa. Choćby nie wiem jakie zapisy stosować w planie, nie uchroni nas to przed kiepskiej jakości architekturą. Zapisy planu nie są w stanie tego zabezpieczyć.
Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia?
Czy w związku z tym jesteśmy w sytuacji bez wyjścia? Nie do końca. Jest sposób, w dodatku stosunkowo prosty, by tę sprawę załatwić bez obciążających nas wszystkich kosztów. Otóż wpisanie przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków do rejestru zabytków poszczególnych obiektów dałyby im niezbędną ochronę. Taki wpis (zwany obszarowym) zmusiłby inwestorów do uzgodnienia z nim wszelkich działań inwestycyjnych. Takie postępowanie nie byłoby zagrożone roszczeniami ze strony właścicieli terenów, albowiem ustawa o ochronie zabytków, jako podstawa wpisu do rejestru zabytków, takiej możliwości nie przewiduje. Byłoby to zatem sposób nie tylko najprostszy, ale i najbezpieczniejszy.
Koszty sprywatyzowania
To, z czym dziś mamy do czynienia na terenach postoczniowych jest konsekwencją uwłaszczenia stoczni w 1990 r. i następnie sprywatyzowania tych terenów.
W 1990 roku Stocznia Gdańska uwłaszczyła się z mocy prawa na nieruchomości Skarbu Państwa. Miasto nie miało żadnego wpływu na to uwłaszczenie, ani na sposób jej późniejszej sprzedaży. Miasto nie było właścicielem tych terenów, więc decyzje ich dotyczące zapadały w Warszawie. Mimo to w związku z realnym zagrożeniem całkowitą likwidacją produkcji stoczniowej i wyprzedażą majątku stoczni Miasto podjęło negocjacje, w wyniku których możliwe było zarówno utrzymanie produkcji stoczniowej, jak i przejęcie części majątku – nieruchomości najważniejszych dla zachowania i wyeksponowania historii i idei Solidarności.
Istotą tych negocjacji z właścicielem terenów postoczniowych, firmą „Synergia 99”, było opracowanie planów miejscowych umożliwiające właścicielom podjęcie inwestycji na obszarze Młodego Miasta oraz przejęcie przez Miasto prawa wieczystego użytkowania części gruntów, w tym nieruchomości z salą BHP, terenów pod Europejskie Centrum Solidarności oraz promenady Droga do Wolności. Nadal podtrzymujemy opinię, że to jedyny skuteczny sposób ochrony tych terenów. Na pewno takim sposobem nie jest z kolei parku kulturowy, przedstawiany przez niektórych jako złoty środek.
Porozmawiajmy o Bastionie
Wielokrotnie i od lat występowałem do Unii Metropolii Polskich, do posłów, senatorów i ministerstwa o przywrócenie w prawie budowlanym zapisów sprzed niefortunnej nowelizacji z 2003 roku, skreślającej konieczność projektowania w sposób zapewniający zharmonizowanie obiektu z otoczeniem. Obawa przed nadmierną uznaniowością urzędniczą może być zniwelowana przez dopuszczenie np. stanowiska Miejskiej Komisji Urbanistyczno-Architektonicznej w sprawach wątpliwych lub konfliktowych. Nie ma uzasadnienia paradygmat: szeroka uznaniowość konserwatora zabytków w odniesieniu do obiektów chronionych i zerowa uznaniowość organu administracji w odniesieniu do nowych obiektów.
Obawiam się, że te działania nie zmienią sytuacji Bastionu Wałowa, ale niewątpliwie wpłynie na rozwiązania architektoniczne w przyszłości.
A co możemy zrobić w sprawie Bastionu? Pozostaje nam tylko apelowanie do LC Corp. Próby przekonania firmy, że społeczna akceptacja ich projektu będzie działała tylko na ich korzyść. Dlatego też pod koniec stycznia zwróciłem się z listem do pana Leszka Czarneckiego, przewodniczącego Rady Nadzorczej LC Corp. W liście zaapelowałem o zweryfikowanie projektu deweloperskiego Bastion Wałowa. I zaproponowałem panu Czarneckiemu spotkanie w celu omówienia sprawy. Na razie do spotkania nie doszło, ale szukamy możliwego terminu spotkania z przedstawicielami Zarządu spółki.
Zachowano oryginalną pisownię.
Wpis pochodzi z bloga www.adamowicz.pl
mar