Amerykanie wywołali boom na rynku nieruchomości w Słupsku. Pracownicy związani z budową tarczy antyrakietowej wynajęli około stu mieszkań. W efekcie ceny poszły w górę, na rynku zostały tylko najmniej atrakcyjne oferty. Marta Patyna z biura nieruchomości Gryf podkreśla, że Amerykanie są wymagającymi klientami.
MIESZKANIA MUSZĄ BYĆ KOMPLEKSOWO ZAOPATRZONE
– Klienci szukali mieszkań nowoczesnych, dużych powyżej 50 metrów kwadratowych, dwu- i trzy-, a nawet czteropokojowych. Preferowane były nowoczesne budynki i jeśli nie miały windy najwyżej do drugiego piętra – opowiada Patyna.
– Mieszkania muszą być kompleksowo wyposażone w sprzęt RTV i AGD, umeblowane, w niektórych przypadkach klienci żądali nawet sztućców, talerzy, kubków i wszystkiego co może być w domu potrzebne – potwierdza właściciel biura nieruchomości Robert Krynicki.
Z RYNKU ZNIKNĘŁY WSZYSTKIE ATRAKCYJNE LOKALE
Z rynku zeszły wszystkie atrakcyjne lokale. – Jeśli coś się pojawia to znika w ciągu dnia. Amerykanie z reguły chcą mieszkać w centrum Słupska, rzadziej wybierają lokalizacje na obrzeżach miasta. Biorą mieszkania nowocześnie umeblowane z pełnym wyposażeniem – dodaje Krynicki.
Właściciel biura nieruchomości mówi, że „rynek się wyczyścił”, ale nie jest tak, że jeśli ktoś szuka mieszkania na wynajem to nie znajdzie go w Słupsku. – Znajdzie, ale znacznie drożej niż rok temu. Ceny teraz dorównują, a czasami przewyższają te w Trójmieście – tłumaczy.
TO NIE KONIEC?
To może nie być koniec boomu na rynku nieruchomości w Słupsku. Przy budowie amerykańskiej bazy w Redzikowie pracować ma w sumie około tysiąca osób.
Fot. Radio Gdańsk/Przemysław Woś
– Mamy boom, ale ucierpi klient lokalny. Głównie studenci, którzy szukają tanich mieszkań. Kiedyś można było wynająć kawalerkę za mniej niż tysiąc złotych, teraz to marzenie ściętej głowy. Minimum to tysiąc dwieście złotych za byle jaką lokalizację. Wiem o mieszkaniu, które Amerykanie wynajęli za ponad cztery tysiące złotych i domu za dziesięć tysięcy miesięcznie – dodaje jeden z agentów nieruchomości w Słupsku, ale prosi o anonimowość.
Amerykanie nie chcą upubliczniać swoich wydatków.
Przemysław Woś/mar