Przerwany rejs kapitana Bartka Czarcińskiego. Pierwszy wywiad po powrocie z Oceanu Indyjskiego

Dziura w dnie i wywrotka łódki była przyczyną przerwanego rejsu kapitana Bartka Czarcińskiego na Oceanie Indyjskim. – Wyrwę w poszyciu spowodował złamany przez falę maszt – opowiada w Radiu Gdańsk kapitan Czarciński. Żeglarz po raz pierwszy od powrotu udzielił wywiadu. Łódka, którą płynął Czarciński zatonęła. Leży gdzieś na głębokości od 3 do 5 km. Zatopił ją sam żeglarz, bo mogła stanowić zagrożenie dla innych przepływających w tym miejscu jednostek.

– Sam zbudowałem tę łódkę. Powstawała przez 6 lat. Teraz niestety musiałem podjąć decyzję, żeby ją zatopić – opowiada Bartek. – Pożegnałem się z nią, było to smutne, ale bez przesady. To tylko rzecz. Mimo, że na burtach miała prawie 500 fotografii ludzi, którzy ze mną płynęli, bo taka była idea rejsu „Polacy dookoła świata”.

Żeglarzowi udało się opuścić jacht i przedostać na tratwę ratunkową.

– To jest specyficzne miejsce na świecie, płyną tam prądy wzdłuż wybrzeża Afryki. Być może jakieś fale skrzyżowały się w tym miejscu i spowodowały wywrotkę. Potęga takiego prądu jest tak duża, że może on dać taki efekt po skrzyżowaniu z zabłąkaną falą – opowiada żeglarz.

PRZESTRASZYŁEM SIĘ TYLKO RAZ

Nie wiem, jak długo byłem pod wodą. Otwierając luk chciałem w miarę szybko się uwolnić. Zahaczyłem się kamizelką ratunkową w kokpicie. Trochę się szarpałem. Pamiętam moment uwięzienia pod wodą na krótka chwilę, trwało to może minutę. Potem przyszła druga fala, która postawiła łódkę. To był pierwszy i jedyny raz, gdy faktycznie się przestraszyłem – opowiada Bartek.

Do wypadku doszło na 20 południku na wysokości Przylądka Igielnego. To granica między Atlantykiem, a Oceanem Indyjskim.

– Wiało około 7 stopni w skali Beauforta. To nie były jakieś ekstremalne warunki. Nic nie zwiastowało takiego rozwoju wypadków. Wcześniej na Atlantyku dmuchało mocniej – prawie 11. Noc była spokojna, wiatr był przeciwny, stałem w dryfie na żaglach na tzw. dryfkotwie. Chodziło o to, by mnie nie cofało, co pół godziny sprawdzałem warunki. Ok. 5:50 wstałem, zdążyłem ziewnąć i mnie przewróciło… Tratwę odpaliłem sam, gdy zobaczyłem statek, który po mnie płynął. Akcja trwała około 30 minut. Nie była niebezpieczna. Byłem z nimi cały czas w kontakcie – wspomina Czarciński.

Posłuchaj audycji:

Żeglarz został podjęty kilkanaście godzin po wypadku przez jednostkę przepływającą obok na wysokości Portu Elizabeth w Afryce.

KAPITAN NIE REZYGNUJE

– Mam materiał filmowy z tego rejsu. Nie było to 300 dni, ale 107. Myślę, że wkrótce uda się zmontować ten film – mówi Czarciński.

Rejs rozpoczął w Gdańsku na początku czerwca. Do wypadku doszło w 107 dniu żeglugi z 3 na 4 października nad ranem. Na razie kapitan Czarciński nie wie, kiedy wróci ponownie na morze, ale nie rezygnuje z planów opłynięcia globu.

Z kapitanem Bartkiem Czarcińskim rozmawiała Anna Rębas.

Więcej w Magazynie Morskim 26 października po godz. 21.

 

Anna Rębas/mro/mar


Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj