Wszczepienie specjalnej pompy wspomagającej lewą komorę serca wykonują kardiochirurdzy z gdańskiej kliniki. Uniwersyteckie Centrum Kliniczne ratuje życie chorym z ciężką niewydolnością serca. Opowiadamy ich historię. Mają zniszczone, niewydolne serce i czekają na jego przeszczep. Ale pracują zawodowo dzięki operacji wszczepienia specjalnej pompy. Bez niej nie doczekaliby transplantacji. – Dzięki tej pompie żyję, mamy się dobrze i możemy funkcjonować poza szpitalem – opowiada naszej reporterce pani Hania, nauczycielka.
GWAŁTOWNE POGORSZENIE STANU ZDROWIA
Wszystko zaczęło się w 2009 roku. – W nocy zrobiło mi się duszno. Przesiedziałam do rana, bo nie mogłam oddychać. Trafiłam do szpitala. Okazało się, że serce jest powiększone. Głównie lewa komora. I nie pompuje równomiernie krwi. Prawdopodobnie niedoleczona infekcja wirusowa spowodowała uszkodzenie mięśnia sercowego. Każdy ruch powodował wielki wysiłek. Czułam wielką niemoc w całym ciele. Każda komora i przedsionek serca kurczyły się osobno i nieregularnie. Diagnoza, którą postawiono to kardiomiopatia – opowiada pani Hania.
Pani Hania dzięki urządzeniu może codziennie przychodzić do pracy. Fot. Radio Gdańsk/Anna Rębas
Od tamtej pory stan zdrowia pani Hani gwałtownie się pogorszył. – Miałam niewydolne narządy. Nie mogłam nic jeść, miałam torsje. Lekarze ostatecznie stwierdzili, że przyczyną jest niewydolne serce. Po kilku miesiącach badań lekarze zdecydowali się na wszczepienie pompy. Najpierw podłączona byłam do specjalnego urządzenia ECMO tzw. sztucznego płuco serca. Zabieg kardiochirurgiczny wszczepienia pompy wspomagającej lewą komorę przeszłam 1,5 roku temu. Wróciłam do życia – opowiada.
„CHCĘ BYĆ LECZONA W GDAŃSKU”
Osoby z taką pompą mogą spokojnie czekać na przeszczep. Konieczne są jednak dodatkowe badania stwierdzające czy kwalifikuje się do takiego zabiegu. – Chciałabym być leczona w gdańskiej klinice. Bo tu mamy doskonałych fachowców. Mam tu też rodzinę, która przez pół roku gdy leżałam w szpitalu nie odstępowała mnie na krok. Nie wyobrażam sobie, że miałabym być w innym mieście po zabiegu. Wszystkiego uczyłam się od nowa. Nawet chodzenia. Gdybym była np. na Śląsku, to nie wiem ile razy mąż mógłby do mnie przyjechać. Czytałam w internecie, że istnieją obawy zawieszenia gdańskich zabiegów wszczepiania tych pomp.
Z powrotu do zdrowia cieszy się rodzina pani Hani. – Mam troje dzieci i wnuki. Mój mąż i dzieci stanęli na wysokości zadania. Podczas mojej choroby bardzo dbali o moje samopoczucie. Dużo czasu spędzałam w szpitalu. Byli codziennie. Nagrywali filmiki z życia naszych wnuków. Puszczali mi na laptopie. Starali się mnie rozweselać, pocieszać. Nie pozwolili mi się załamać – opowiada. – Po wszystkich zabiegach wróciłam do pracy w szkole. Uczę biologii w gimnazjum. Moi uczniowie wiedzą wszystko o mojej chorobie. Nie robię z tego tajemnicy.
ŻYCIE „NA BATERII”
Uczniowie pani Hani na pierwszych zajęciach zostali poinformowani o tym, że ma takie urządzenie i trzeba uważać. – Ale bez przesady. Nie jestem z cukru – śmieje się nauczycielka. – Choć pewne obawy w szkole zawsze istnieją. Wszystkim nie jestem w stanie opowiedzieć o tym, na co choruję i co to za urządzenie noszę przy sobie. Jeszcze nikt za nie nie pociągnął, ale różnie może być.
Tak wygląda sprzęt, który trzeba mieć przy sobie. Pokazuje pan Jerzy.
Po zabiegu wszczepienia pompy pani Hania przeszła także dwa udary. – Poza rehabilitantami bardzo pomogła mi moja rodzina. Mój syn rehabilitował mnie przez wiele miesięcy. Zresztą robi to do dzisiaj. Dzięki niemu i lekarzom wróciłam do sprawności i do pracy. Kiedy siedzę w domu podpinam się do zwykłego gniazdka i moja bateria się ładuje. Moje urządzenie wymaga dwóch źródeł zasilania. Takie naładowane baterie starczają na kilka godzin – opowiada pani Hania. – W samochodzie podłączam się do zapalniczki. Funkcjonuję 10-11 godzin poza domem i spokojnie daję sobie radę.
EFEKT NIEWYLECZONEJ GRYPY
To samo mówi pan Jerzy – wiceprezes gdyńskiej stoczni Nauta. 20 lat temu przeszedł zapalenie mięśnia sercowego. – Nie wyleczyłem grypy. Miałem wydolność serca na poziomie ok. 20 proc. Ale dzięki lekarzom jakoś mogłem funkcjonować. Jednak w 2013 roku serce zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Nie mogłem spać w nocy. Wszczepiono mi kardiowerter. Ale lekarze stwierdzili, że serce po tej niewyleczonej grypie jest tak zniszczone, że trzeba wszczepić urządzenie wspomagające lewą komorę – opowiada.
Kardiolog dr Piotr Siondalski zaznacza, że chorzy Pomorzanie powinni być leczeni w Gdańsku.
Na Pomorzu jest aktualnie 5 chorych leczonych mechanicznym sercem. Leczenie podejmowane jest wtedy, gdy następuje tzw. zaostrzenie skrajnej niewydolności serca. – Jeśli jest to chory z Pomorza jego leczenie powinno odbywać się w gdańskiej klinice. Przejazdy do innych ośrodków lub leczenie go w różnych placówkach naraża chorych na serce na niepotrzebny stres i niepewność – wyjaśnia dr hab. Piotr Siondalski z Kliniki Kardiochirurgii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku.
TRZEBA UWAŻAĆ NA SPRZĘT
Pompa wszczepiana jest do lewej komory serca. Umożliwia ona wspomaganie pracy serca chorego przez okres od kilku tygodni do nawet kilku lat. Pompę można ładować nawet w samochodzie. Do serca urządzenie podpięte jest przeźroczystym kabelkiem, tzw. linią życia. Ważne jest, by otwór w jamie brzusznej był odpowiednio zabezpieczony, a kabelek nie może być wyrwany lub zahaczony.
– Jedyne czego nie mogę robić z tym urządzeniem to pływanie. Pod prysznic wchodzę normalnie, ale muszę założyć na moją baterię specjalny pokrowiec. Muszę dbać, by wokół opatrunku na brzuchu było czysto, sucho i jałowo. Poza tym muszę cały czas uzupełniać płyny. Jeśli nie dopiję płynów, moje urządzenie potrafi mnie obudzić w nocy. Na ekraniku pojawia się informacja, że muszę się napić. Przed chorobą nie za bardzo lubiłam wodę. Teraz muszę się przyzwyczaić – mówi pani Hania.
Gdańsk od kilku lat przeszczepia serca i leczy mechanicznym wspomaganiem krążenia. – Chcemy to robić dalej, bo mamy możliwości – mówią lekarze.
Istnieje obawa, że przy nowym rozdziale środków na tego typu zabiegi Gdańsk może zostać pominięty. To bardzo drogie zabiegi. Jeden kosztuje sto tysięcy złotych. – Oprócz naszej kliniki takie zabiegi wykonywane są także w Aninie i w Zabrzu w Śląskim Centrum Chorób Serca. Na razie nie ma konkretnej informacji na ten temat, ale obawa jest. Bardzo się boimy, by nie postawiono nas przed faktem dokonanym – tłumaczy dr Piotr Siondalski.
Anna Rębas/mili