„Został mi batonik czekoladowy i pół litra wody”. 54 dni szedł wzdłuż Wisły

– To był długi, męczący, ale wspaniały spacer – mówi naszej reporterce Maciej Boiński maszerujący od dwóch miesięcy wzdłuż Wisły. W piątek dotarł do Mikoszewa.

Przed południem na przystani w Mikoszewie „Ujście Wisły” powitała go pani sołtys i członkowie Stowarzyszenia Przystań Mikoszewo. Piechur nie dał się jednak zaprosić na żaden obiad czy kawę. – Spieszę do domu. Przyjaciele ze stowarzyszenia obiecali mi transport, więc jadę. Nie chcę już czekać. Najchętniej bym się teraz przytulił do żony, do córki i do mamy – mówił Maciej.

– Doskonale rozumiem pana Maćka, że chce szybko do domu. Zadeklarowaliśmy się, że go odwieziemy do Nakła – powiedział Radiu Gdańsk Marcin Szuta ze Stowarzyszenia Przystań Mikoszewo.

O CZYM MYŚLI SIĘ IDĄC

– Gdy idzie się o wzdłuż rzeki, myśli się o wielu rzeczach – o rodzinie, o życiu. Marzyć za bardzo nie wolno, bo można się zgubić, a potem muszę nadrabiać. Wystarczy jeden moment zapomnienia i już można zabłądzić. Miałem oczywiście mapę. Przed wyprawą siedziałem nad nią zaledwie kilka godzin. Studiowałem ją na bieżąco przed zaśnięciem. Im byłem bliżej końca, tym bardziej starałem się być skupiony – mówił piechur.

W ciągu ostatnich lat Maciej Boiński szedł także wzdłuż Brdy, Warty i Noteci. Tym razem chciał uczcić Rok Rzeki Wisły. Przeszedł w sumie 1047 km. W przyszłym roku kolejne wyzwania.

Posłuchaj rozmowy Anny Rębas z Maciejem Boińskim:

Anna Rębas/mro
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj