Na „Vabanku” gramy Vabank. Kobieca załoga na Pętli Żuławskiej [ZDJĘCIA]

To była sobota pełna wrażeń. Bilans strat: mapa, klapek i spinka do włosów. Bilans zysków: poprawa humoru o 200 procent i opalenizna. I lampa z dachu łódki nadal na miejscu. Ale od początku…

W tym roku podwoiliśmy stawkę. Dwie łodzie, dwie załogi i jeden cel – jak najlepiej poznać Pętlę Żuławską. Radio Gdańsk znów wyruszyło na podbój tej pięknej drogi wodnej. Tym razem nie „Galimatias”, ale „Vabank” – bo tak nazywają się jednostki – i to razy dwa!

UWAGA NA WIATR

Z Żuławek wystartowały dwie ekipy – męska i żeńska. Pierwszy odcinek do Kątów Rybackich pokonaliśmy wspólnie.

Pogoda idealna. Ciepło, momentami nawet gorąco, a do tego słonecznie. Nieco wietrzenie, o czym przekonałyśmy się szybko, bo nagle jedna z naszych map postanowiła zażyć wolności i po prostu popłynęła w siną dal (warto zadbać wcześniej o obciążenie).

GRAMY VABANK

Płyniemy sobie spokojnie, aż w końcu na trasie pojawia się most w Rybinie. Nasza łódka jest niewielka, ale jednak swoją wysokość ma. Panowie zacumowali w przystani, a my dzielnie próbujemy sforsować przeszkodę. Jednak – jak powszechnie wiadomo – kobiety to bardzo rozważne istoty. Okrzyki „nie zmieści się!” dochodzące do nas z brzegu dały nam do myślenia i bezpiecznie wycofałyśmy się do kolegów 🙂

Okazało się, że do otwarcia mostu mamy półtorej godziny. Chwila zastanowienia i męska decyzja – panowie popłyną pierwsi i spróbują się przecisnąć. Jeśli się zmieszczą, my też. Przepłynęli, więc startujemy! ALE ALE. U nas na dachu jest dodatkowa lampa, a w tym przypadku te kilkanaście centymetrów może mieć kluczowe znaczenie. I zagrałyśmy Vabank! Na straży lampy i naszego dachu stanęły Ola i Ewelina. Spisały się na medal, chociaż niewiele brakowało, a… w sumie to nie ma co gdybać, wyszło idealnie.

KILKA STRAT…

Potem już tylko kawałek Zalewem Wiślanym, na którym wieje całkiem porządnie. Tutaj uwaga: lepiej mieć na sobie wiązane buty, o czym przekonała się Dagmara. Jeden ruch nogą i jej klapek dołączył do mapy. Ale to nie wszystkie straty, bo wcześniej drogocenna spinka Marii zniknęła w czeluściach fal. Trudno – nauczka, żeby się nie czesać na dziobie.

Kiedy udało nam się zacumować w przystani w Kątach (ogromne brawa dla Basi), mogłyśmy nareszcie iść na najlepszą rybę pod słońcem – w Barze u Basi.

Co jeszcze robimy na Vabanku II? O tym opowiemy w kolejnych dniach. Ale jedno jest pewne: nie nudzimy się. A dzień zaczynamy od najlepszej kawy pod słońcem.

Maria Anuszkiewicz

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj