Brak ekskluzywnych hoteli, ale i niezliczone tłumy. Wiekowa budka z kebabem obok jedynej ekskluzywnej restauracji. Miejsce, które miało straszyć, intryguje, a najpiękniejszej części nikt nie zna. Poznajcie pas nadmorski w Gdańsku – krainę kontrastów.
Pierwsze upalne dni to idealny czas, by sprawdzić, jak przygotowane do sezonu są miejsca najbardziej oblegane w Gdańsku. Wzięliśmy na warsztat cały pas nadmorski od Nowego Portu do Jelitkowa, a kryteriami oceny były: bezpieczeństwo, ceny w lokalach i dostępność usług gastronomicznych.
Podróż po gdańskim pasie nadmorskim rozpoczynamy od ujścia Martwej Wisły, podążając na zachód. Pierwszym miejscem jest falochron zachodni – miejsce zapomniane, nieco enigmatyczne i w sumie nie wiadomo dlaczego. Spoglądając stamtąd na morze, na nieboskłonie mamy widok na całe nabrzeże w stronę Gdyni. Widać molo w Brzeźnie, plażę jelitkowską i sopocki diamencik – najdłuższe molo w Europie. Jeśli dobrze wyostrzyć wzrok i porządnie się skupić, ci bardziej spostrzegawczy zobaczą mały punkt niknący w oddali. To gdyńskie Sea Towers.
PIĘKNY, A NIEZNANY
Na falochronie zachodnim, jeśli się nam poszczęści, zobaczymy prom odpływający do szwedzkiego Nynashamn – wieczorny widok oddalającego się w otchłań Zatoki Gdańskiej giganta robi niezłe wrażenie. Do zwiedzenia tej części pasa nadmorskiego nie potrzeba jedynie dobrych chęci. Musi też sprzyjać aura. Ta, gdy jest wietrzna i wzbiera wodą, uniemożliwia zwiedzanie falochronu. Szlabany idą w dół, a złowroga tablica informuje o karach, które czekają amatorów mocnych wrażeń – czyli tych, którzy zdecydują się na złamanie zakazów i przejście przez zasieki.
Nam w ogóle nie przeszkadzała – bezwietrznie, 23 stopni w leniwy poniedziałkowy wieczór. I to zdecydowanie takie okoliczności najbardziej polecamy. Tylko ludzi mało – pojedyncze jednostki: wędkarz szukający szczęścia „na spławik”, nieopodal biegająca dziewczyna. Być może to kwestia stereotypów – bliskość Nowego Portu, a może zwyczajnie dojście do tego terenu, z trzech stron ogrodzonego Portem Gdańskim, zniechęca co bardziej wygodnickich? A przecież nawet tramwaj miejski dojeżdża kilkaset metrów dalej. Trudno wyrokować, miejsce jednak warte odwiedzenia.
PARK ŚMIERCI
Kawałek dalej znajduje się owiany bardzo złą sławą Park Brzeźnieński im. J. J. Haffnera. To tutaj kilka lat temu znaleziono ciało zamordowanej przez własnego ojca 5-letniej Mileny. Trzy miesiące wcześniej w tym samym miejscu doszło do zabójstwa 17-letniej Agaty. Teren ten krążył więc w opowieściach, głównie tych negatywnych. A co opowiada o sobie dzisiaj? Bardzo dobrze oświetlone alejki, sporo biegaczy, rolkarzy i rowerzystów. By być obiektywnym, przyznajemy – czuć tutaj wpływy „brzeźniańskie”, nie ujmując dzielnicy i jej mieszkańcom. Przekleństwa, odór moczu i taniego alkoholu są tu nieodłącznym, ale nie dominującym akcentem.
Króluje mimo wszystko piękny, pofałdowany teren, nad którym dominować mogłaby zabytkowa dolna stawa – znak nawigujący pozwalający statkom na obranie kursu przy wejściu do Portu Gdańskiego. Mogłaby, ale pozostała w niezmienionym stanie od tego, jakim autor tego artykułu zapamiętał go jako dziecko przyprowadzane na plażę w Brzeźnie przez babcię.
W pobliżu największym problemem może być „wrzucenie czegoś” na ząb. W promieniu kilkuset metrów od parku Haffnera nie ma ani jednej restauracji, teren zdobi nieczynny szalet, a kawałek dalej przebrzmiałym neonem zachęca do wejścia i zostawienia paru złotych supersam. Teren straszy też lokalnymi watażkami. W dniu, w którym spacerujemy, przed sklepem rozgrywa się bójka kilku pijanych miejscowych, dźwięk tłuczonego szkła może zwiastować kłopoty. W okolicy jest spory potencjał, ale trudno nie odnieść wrażenia, że nowoczesność i doinwestowanie skutecznie opierają się dawnemu charakterowi dzielnicy.
Dopiero wraz z początkiem ścieżki rowerowej i deptaka przy ul. Brzeźnieńskiej (należy zaznaczyć, pięknie wyremontowanej) pojawiają się lokale gastronomiczne. Mimo wybornej pogody, w ogródku pobliskiego lokalu, ludzi jak na lekarstwo. – Pan przyjdzie w weekend, wtedy się dzieje – mówi pracująca w punkcie gastronomicznym kelnerka. I rzeczywiście, wracamy 5 dni później i już nie mamy wątpliwości, ludzi jest nie kilku, a kilkunastu, sezon powolutku zaczyna się budzić z przydługawej zimy.
BRZEŹNO NA SPORTOWO
Kawałek dalej, podążając w kierunku Sopotu, trafiamy na słynne „rondko” u kresu al. Hallera. To punkt, w którym startują i kończą swoje treningowe akcenty entuzjaści sportu. Obok zagłębie restauracji, barów. Ceny? Bardzo podobne do tych sprzed roku, z końcem maja nie tak wyżyłowane, jak w lipcu i sierpniu (w niektórych restauracjach w okolicy, na te miesiące ceny wzrosną o ok. 10 procent).
Ochota na rybkę? Proszę bardzo. Dorsz ok. 30 zł, flądra 24 zł. Właściciele zapewniają, że świeże. W przypadku przeciętnego studenta koszt wyjścia na plażę i zakupienia dwóch piw to ok. 20 zł. To zresztą reguła całej linii brzegowej w Gdańsku – ceny za kufel piwa w zależności od charakteru i renomy lokalu, wahają się od 8 do 13 zł za przeciętną markę. A gdyby komuś daleko było do miejsca noclegu i chciałby budzić się z widokiem na roztańczone fale Bałtyku, może sobie wynająć pokój. Ceny za 3-osobowy przybytek za noc, przy wynajmie od zaraz, rozpoczynają się od 180 zł (pensjonaty, 200 m od plaży) i sięgają do 350-500 zł w hotelach.
NIE MASZ ROWERU? TO NIE PROBLEM
Dla wielbicieli jednośladów, nieposiadających własnego sprzętu, udostępniono rowery pod wynajem. Można się nimi przemieszczać wzdłuż całego pasa nadmorskiego, pomiędzy wyznaczonymi punktami, a cena uzależniona jest od czasu wynajmu. – Swoje punkty rozlokowaliśmy w kilku strategicznych miejscach – oprócz Ołowianki w centrum Gdańska, są to deptak przy ul. Czarny Dwór, wejście nr 50 w gdańskim Brzeźnie, oraz wejście nr 72 na gdańskim Jelitkowie. Startujemy w pierwszy weekend czerwca – mówi pracownik jednej z firm prowadzących wynajem rowerów.
Mijając nadmorską tawernę nieopodal wspomnianego „rondka” ruszamy dalej. Zastanawiającą pustkę falochronu, zastąpił gwar tłumów. W tym miejscu trasa rowerowa jest już bardzo oblegana i zatłoczona. Ilość rowerzystów, rolkarzy i deskorolkarzy, wymusza zachowanie sporej koncentracji, by nie spowodować kolizji. Ci, którym nie najlepiej wychodzi lawirowanie w tłumie na ścieżce rowerowej, mogą zrobić sobie przerwę na Molo w Brzeźnie, gdzie od lat królują budki z lodami. Spoglądamy na zegarek – dobiega godzina 20, a na molo wciąż tuziny turystów. Atmosfera piknikowa. A dalej na północ? Pełne zdziwienie – odcinek od Mola w Brzeźnie, do wyjścia nr 63 w Jelitkowie, czyli blisko 1,5 km to sama plaża i las. W tej linii brakuje lokali usługowych, miejsc, gdzie można zaspokoić głód, nie wspominając o hotelach i pensjonatach, których po prostu nie ma.
PARKOWA ŁĄCZY STARSZYCH I MŁODZIEŻ
A więc czas na Jelitkowo, którego początek wyznacza popularna knajpa Chilly Willy na krańcu ulicy Piastowskiej. W środku zaskoczenie, piłkarze Lechii Gdańsk relaksujący się przed ważnym meczem o Mistrzostwo Polski, ale bardzo grzecznie, z rodzinami. Kilkaset metrów dalej okolice ul. Parkowej na gdańskim Jelitkowie. Choć były plany zburzenia restauracji o tej samej nazwie i postawienia w jej miejsce hotelu, kultowa Parkowa wciąż ma się dobrze i ściąga najróżniejsze towarzystwo.
– W dzień starsi balują, ale do 21 się rozchodzą. A gdy robi się ciemno, to przychodzi młodzież – mówi sprzedawczyni z pobliskiej lodziarni. Miejsce to od lat przyciągało również klientów zagranicznych. – Niemców widuję sporadycznie, ale od dwóch lat jest mnóstwo Rosjan i Ukraińców – dodaje.
A odwiedzające tę część regularnie małżeństwo zauważa: – No musimy powiedzieć, że policjanta to my tu nie widzieliśmy, a chodzimy tutaj często. Może byłoby to istotne nad ranem, kiedy opróżniają się kafejki? – pytają retorycznie. – Ja uważam że służby mundurowe w takich miejscach, na ścieżkach wcale dobrze nie nastrajają. Niechże są w pogotowiu i na każde wezwanie reagują jak najprędzej, ale niekoniecznie muszą być wśród tłumu – mówił będący na przejażdżce rowerowej z synem gdańszczanin, Michał Nitkowski.
PAS KONTRASTÓW
Pas nadmorski w Gdańsku jest miejscem zdecydowanie różniącym się w swoim charakterze od tego w Gdyni czy Sopocie. To kraina kontrastu, zadziwia pięknem i nieodkryciem przy falochronie zachodnim, na całej długości irytuje brakiem bazy hotelowej. Jeśli szukamy możliwości celebracji obiadu z rodziną – znajdziemy ją w okolicach al. Hallera oraz w Jelitkowie. Wymagający turysta zje świeżą rybę w pięknej aurze restauracji położonej nad potokiem Oliwskim, ten z mniejszą zasobnością portfela sto metrów dalej usiądzie w barze z kebabem i też będzie zadowolony.
Na razie jeszcze właściciele usług gastronomicznych uwijają się ze sprawami organizacyjnymi. Doprowadzenie prądu, zrobienie podestu dla dostawców, czy sprecyzowanie menu – to chleb powszedni. Ceny nie odbiegają znacznie od tych sprzed roku, a największym strażnikiem bezpieczeństwa jest aktywny tłum. Niech spieszą się ci, którzy w szumie fal poszukują spokoju i odprężenia. Niebawem zostanie on zastąpiony przez kolejki oczekujących na jedzenie przyjezdnych i parawany odgradzające od współplażowiczów.
Tekst i zdjęcia: Paweł Kątnik