To tutaj zawijają największe statki na świecie, a każdego dnia przeładowywane są tysiące kontenerów. To jeden z najnowocześniejszych portów nad Bałtykiem, a my mieliśmy okazję zobaczyć go od kuchni. W czwartek odwiedziliśmy gdański port, tutaj stanęło też nasze plenerowe studio.
Stoimy przy bramie wejściowej do starego portu oraz części, która nazywa się portem wewnętrznym. Jesteśmy w miejscu oddalonym o 4,5 mili od słynnego gdańskiego Żurawia – to on był sercem historycznego portu.
W XV wieku świetność grodu nad Motławą wynikała właśnie z funkcjonowania tego portu. Przez 500 lat przemieszczał się on z głębi lądu w kierunku Zatoki. Wynikało to głównie z faktu, że na świecie budowano coraz większe statki, które nie były w stanie tam zacumować.
Fot. Radio Gdańsk / Jacek Klejment
ZIELONA GŁÓWKA
Naszą podróż przez zakamarki gdańskiego portu rozpoczynamy przy tzw. zielonej główce. To latarnia, która wita każdy wpływający do Gdańska statek. Tam, gdzie stoimy, szerokość kanału wynosi 90 metrów. Większe jednostki wchodzące do portu można praktycznie dotknąć dłonią, a to robi wrażenie. Naszym przewodnikiem jest Janusz Kasprowicz z Działu Rozwoju ZMPG.
– DCT to terminal głębokowodny. Oznacza to, że mogą do nas wpływać statki transoceaniczne. Jesteśmy jedynym takim terminalem w naszym kraju i myślę, że jednym z najistotniejszym graczy w basenie Morza Bałtyckiego – mówił Ryszard Fortuna, kierownik terminala.
MIEJSCE, KTÓRE NIGDY NIE CHODZI SPAĆ
Na miejscu udało się nam złapać przy pracy panią Ewelinę, która zajmuje się szkoleniem pracowników na stanowiska kontrolera nabrzeżowego i kontrolera lukowego. – Pracujemy w dzień, w nocy. To nie jest problem, bo nasz terminal jest świetnie oświetlony – podkreśla.
Przy okazji dowiedzieliśmy się czym jest reach stacker, ogromna maszyna do podnoszenia i jeżdżenia z kontenerami. – Najważniejsze w pracy operatora są precyzja i skupienie. Nawet pusty kontener jest niezwykle ciężki, bo waży aż 2 tony (waga pełnego sięga nawet 30 ton). Całą operację przeprowadza się za pomocą dżojstika – mówi operator jednej z maszyn.
ODROBINA ROMANTYZMU
Za płotem stoi tracker. Wielki wysięgnik przenosi kolejne kontenery, a my przenosimy się w nieco mniej nowoczesne, bardzo urokliwe miejsce. Dziś w Basenie Władysława IV nie rozładowuje się już ryb, tylko banany. Tu można zobaczyć dźwigi rozładowujące palety. Spod zielonej latarni przenieśliśmy się na Nabrzeże Ziółkowskiego, miejsce ważne i jednocześnie dostępne dla każdego z nas.
– Musimy pamiętać, że przez port w Gdańsku przebiega nie tylko granica kraju, ale i Unii Europejskiej. Ze względu na zaostrzone procedury bezpieczeństwa musieliśmy dużą części portu odciąć dla zwykłych ludzi. Akurat Nabrzeże Ziółkowskiego zostało tak zrewitalizowane, żeby każdy mógł spędzić tu trochę czasu, patrząc na statki czy okolicznych wędkarzy. Myślę, że jest to niezwykle urokliwe i pełne romantyzmu miejsce – mówi Janusz Kasprowicz.
Warto podkreślić, że kapitan Tadeusz Ziółkowski, od którego nazwiska nazwano nabrzeże, w 1939 roku został aresztowany przez policję gdańską za odmowę wprowadzenia okrętu Schleswig-Holstein do portu. Był więziony w obozie w Nowym Porcie, później został osadzony w obozie Stutthof. Zginął w jednej ze zbiorowych egzekucji działaczy polskich w Gdańsku.
NIEZWYKŁA PLAŻA
Korzystając z tunelu pod Martwą Wisłą przenosimy się w głąb portu. Znajdujemy się w zbudowanej w latach 70. – dwukrotnie większej niż zielona główka – latarni morskiej w Porcie Północnym. Zaraz przy niej znajduje się plaża, na której czuć prawdziwy klimat portu. Zapach morza miesza się z siarką i paliwem, słychać fale.
STRAŻ PORTOWA
W naszym specjalnym studiu w Kapitanacie Portu Północnego w Gdańsku na początku gościliśmy Andrzeja Marciniaka i Jarosława Maciołka, pracowników Straży Ochrony Portu.
Fot. Radio Gdańsk / Jacek Klejment
Panowie znają port jak mało kto. Pracują tu od lat 80. i widzieli jak zmieniał się na przestrzeni lat. – Jesteśmy po to, żeby zapobiegać czy pomagać przy niebezpiecznych przeładunkach. Statki przewożące materiały łatwopalne są wprowadzane w naszej asyście. Musimy je chronić aż do wypłynięcia – mówią nasi goście.
jK