Katastrofa Heweliusza we wspomnieniach. „Wszyscy wsiadali na ten prom z lękiem”

Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku wystawą „Bałtycka Autostrada” uczciło ofiary katastrofy promu Jan Heweliusz z 14 stycznia 1993 r. Do tragedii doszło niedaleko niemieckiej wyspy Rugia. Na Bałtyku szalał wówczas huragan. 

Prędkość wiatru osiągała 180 km/h, a fale miały 6 metrów wysokości. Jednostka nie wytrzymała starcia z żywiołem. Zginęło wtedy 55 osób – 20 marynarzy i 35 pasażerów, a uratowano zaledwie 9 członków załogi. 

Jan Heweliusz wypłynął ze Świnoujścia do Istad. Dramat rozegrał się koło niemieckiej wyspy Rugia. Nad ranem prom przewrócił się i zaczął tonąć. – To nie była sprawna jednostka, pogoda nie miała tu nic do rzeczy. Wszyscy, którzy pływali na Heweliuszu przed tragedią, wsiadali na ten prom z lękiem – opowiadał Annie Rębas marynarz z Heweliusza Kazimierz Walkowski.

JEDYNA RZECZ, KTÓRA ZOSTAŁA

– Oglądając to koło ratunkowe z Heweliusza, które jest eksponatem na wystawie w Narodowym Muzeum Morskim wiem, że na pewno nie raz było w moich rękach. To jedyna rzecz, która została z tego promu. Oprócz obrazów, które mam pod powiekami, bo przecież brałem udział w akcji ratunkowej na Śniadeckim – opowiada Walkowski. 

– Z kapitanem Heweliusza Andrzejem Ułasiewiczem kilka miesięcy pływaliśmy na Koperniku. Dzięki kapitanowi zdążyłem kiedyś na wesele swojej córki. To był dobry, życzliwy kapitan. Wtedy zrobiłby wszystko, byśmy zdążyli do Świnoujścia i na pociąg. Nie popełnił błędu. Wszyscy wiedzieli, że Heweliusz miał niesprawną furtę rufową na pokładzie kolejowym. Nikt się nie sprzeciwiał, bo każdy chciał pracować – kontynuuje. – Gdyby ktoś powiedział wtedy, że Heweliusz nie może pływać bo jest niesprawny, to już by nie pływał. Nie chcieliśmy się narażać, bo zależało nam na pracy. To był błąd.

AKCJA RATUNKOWA

– Kiedy Heweliusz miał problemy nad ranem 14 tego stycznia 1993 roku my staliśmy w porcie w Świnoujściu. Rano skierowano nas do akcji ratunkowej. Już stojąc przy kei w Świnoujściu dostaliśmy informację, że Heweliusz zatonął. Tych ciał wyłowionych z morza było może 18. Niektóre loty helikopterów nad morzem, by podjąć rozbitków nie były udane. Widoczna gołym okiem była słaba komunikacja pilotów. Przy tak silnym wietrze ci, którzy znaleźli się w wodzie udusili się od pyłu. Wielkiego wodnego pyłu, który wpychał im lodowate powietrze do płuc. Ich agonia trwała zaledwie kilka minut – mówi pan Kazimierz. 

A jak moment katastrofy wspomina Jerzy Węgrzyn, bosman z Heweliusza? – Zmiennik, który mnie podmienił jest na liście ofiar. W czasie gdy prom tonął, byłem w domu. Mieliśmy akurat remont. Kafelkarz, który rano przyszedł do pracy powiedział do żony, że jakiś prom zatonął. Nie wiedział, że akurat pływałem na tym statku. Musiałem też uczestniczyć w identyfikacji zwłok w Koszalinie i w Świnoujściu. 

ŚMIERĆ W MORZU

– Helikopter podejmował ciała i zwoził je do tamtejszych szpitali. Nie wszystkich rozpoznałem. To ciągle jest bardzo żywe – opowiada Jerzy Węgrzyn. – Dwójka z załogi Heweliusza miała niestety pecha. Żeby zdążyć na rejs jechać samochodem. Było ślisko i wpadli w poślizg, ale nic im się nie stało. Auto uderzyło w drzewo gdzieś w Gdyni Kolibkach. Z tego wyszli cało. Śmierć znaleźli dopiero w morzu. 

– Spóźnili się w końcu na ten prom, Heweliusz odpłynął bez nich do Ystad. Przespali się na Śniadeckim w Świnoujściu i potem gdy Heweliusz wrócił z Ystad weszli na pokład i już z niego nie zeszli – opowiada Jerzy Węgrzyn. – Z tej listy, która wisi na wystawie znałem prawie 90 procent załogi – kończy.

DYSKUSJA O BEZPIECZEŃSTWIE

– Ekspozycja została zaprezentowana zwiedzającym w przeddzień kolejnej rocznicy zatonięcia promu Jan Heweliusz, a także dla uczczenia 50. rocznicy powstania polskiej żeglugi promowej – mówi Marek Twardowski twórca wystawy „Bałtycka autostrada”, którą oglądać można w Narodowym Muzeum Morskim na Ołowiance.

– Ta tragedia wywołała dyskusje na temat bezpieczeństwa na promach. Do tego półtora roku później znowu zatonął inny prom Estonia. Zginęło aż 800 osób – kontynuuje. – Tragedie powinny nam odświeżać pamięć ale nie powinnyśmy też zapominać o tym, że pozostałe promy polskie takie jak Łańcut, Kopernik, Nieborów, Wawel, Rogalin czy Silesia pływały bez wypadków. 

ŻEGLOWANIE KONIECZNOŚCIĄ

Wystawa jest dedykowana połączeniom promowym między Polską a Skandynawią. Jest tam oczywiście zdjęcie promu Jan Heweliusz. Z kolei przed muzeum stoi pomnik „Tym którzy nie wrócili z morza” z napisem „Navigare Necesse est”, czyli „Żeglowanie jet koniecznością”. Jego elementem jest kotwica awaryjna z promu Jan Heweliusz. 

– Katastrofa „Jana Heweliusza” to wielki dramat, o którym pamiętamy nie tylko w związku ze styczniową 25. rocznicą zatonięcia jednostki – mówi dr inż. Jerzy Litwin, dyrektor NMM. – Wystawa ma oczywiście przypominać o tej tragedii, o której zapomnieć nie wolno, ale też pokazać, że polskie przewozy promowe rozwijają się, a flota jest coraz bardziej nowoczesna. Na 18 tablicach przedstawionych zostało prawie 60 promów, które od 1945 roku kursowały i kursują z Gdyni, Gdańska i Świnoujścia, głównie do portów szwedzkich. Oprócz tego na wystawie znalazł się model promu „Jan Heweliusz”, oryginalne koło ratunkowe pochodzące ze statku oraz gwasz, autorstwa Grzegorza Nawrockiego, przedstawiający moment katastrofy.

Posłuchaj całego materiału naszej dziennikarki:

Anna Rębas/dr
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj