Od kilku dni na morzu, wiatr w tzw. dziób. Co to znaczy, wie każdy żeglarz. Dziennikarze Radia Gdańsk: Anna Rębas i Stefan Kotiuk płyną jachtem „Pasja” po Atlantyku i już prawie są u celu. Dopływają do Madery.
Pierwszy etap tej historycznej wyprawy powoli dobiega końca. Podróż trwała 8 dni i była przygotowaniem jachtu do wyprawy głównej jesienią tego roku.
Posłuchaj materiału Anny Rębas:
11 listopada, w dniu Święta Niepodległości, chcemy ruszyć przez Atlantyk, by stanąć na progu domu, który Władysław Wagner zbudował na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, gdzie osiedlił się po wojnie z żoną.
Czy się uda? My wierzymy że tak. Navigare necesse est. Żeglowanie jest koniecznością. Zatem… W drogę.
A raczej w morze.
Tę maksymę znał nie tylko Wagner, wyruszając w świat z Gdyni w 1932r.
Wracamy na pokład naszego jachtu. Wszystko się opóźnia. Wiatry niekorzystne, ale ocean za burtą przynajmniej nas nie stresuje.
Bywa spokojny jak jezioro. Fale są niewielkie, długie i tajemnicze. Rozwijają się powoli.
Wczoraj przed zachodem tafla wody była jak posmarowana oliwą.
Wiatr wieje w dziób.
Nie nie mamy tyle czasu co Wagner.
W niedzielę planujemy powrót.
On mógł zatrzymać się w Lizbonie, w Porto, czy na Maderze, ile chciał.
I tak robił. Wiadomo, że częściowo musiał. Brak pieniędzy na dalszy rejs wtedy zatrzymał go tu na kilka tygodni.
Dziś my płyniemy jego śladem, doskonałą łódką. Rejs zaplanowany i prowadzony przez wysokiej klasy kapitana Wiesława Joksa, w niczym nie przypomina tamtego sprzed 87 lat.
Rejs Władka Wagnera czasem określany jest jako rejs w tenisówkach przez Atlantyk, ale to nie jest ważne. Udało się i dziś Wagner patronuje innym wyprawom.
Podróżniczym i żeglarskim.
Ważnym dla morskiej historii Polski.
Podobieństwa?
Może jednak znajdę parę.
Ocean Atlantycki tak samo błękitny i wielki.
Stada delfinów tak samo radosne i trzymające się blisko jachtu. Może jedynie dziś delfinów jest trochę mniej.
Ale skaczą tak samo wysoko.
Światło latarni widocznej na nocnej wachcie z Porto Santo tuż obok Madery.
Też musiał ją widzieć młody Wagner.
Biało-czerwona flaga, którą on zawiesił na swojej „Zjawie”.
My powiesiliśmy ją także, ale nie za rufą tylko pod sailingiem.
Bo bandera jachtu niestety może być tylko jedna. A ze względu na miejsce zamieszkania naszego kapitana, na jachcie wisi bandera kanadyjska.
Co jeszcze?
Wiatr grający na wantach, liny ocierające się o pokład, szum za burtą.
Kompas, księżyc, gwiazdy, słońce.
To też tu jest z nami.
Bez tego Wagner również by nie nawigował.
Bez tego i my nie trafilibyśmy do celu.
Ale są też przeszkody.
Kończą się powoli zapasy.
Chleb, woda, gaz. Kąpiemy się w oceanie przywiązani do liny węzłem ratowniczym.
Linę trzyma kapitan.
Do picia mamy mleko i trochę butelek z wodą mineralną.
Trudno, musimy polubić mleko.
Jutro, być może pojutrze zacumujemy na Maderze.
Jest też problem z gazem, ale skoro nie ma wody to nie ma czego gotować.
Są jajka, ale skończył się olej.
Więc kuchenka została zakryta kolorową ceratką. Czeka na nową butlę i nowy rejs.
Wagner.
Czy on miał kuchenkę na swojej Zjawie? Co jedli z Korniowskim gdy ruszyli z Gdyni?
Muszę to sprawdzić po powrocie.
Anna Rębas