Wysoka temperatura, ludzie pod gruzami. Gdański strażak i jego owczarek Havana po misji w Bejrucie [POSŁUCHAJ]

Nie znaleźliśmy żadnej żywiej osoby, ale i tak udało się pomóc Libańczykom – mówi o misji w Bejrucie gdański ratownik i przewodnik psa Michał Szalc. Strażak wraz z ponad 40 specjalistami z Polski i czterema psami uczestniczył w akcji ratunkowej po wybuchu 4 sierpnia składowanej w porcie saletry amonowej.

– Chciałoby się pomóc jak największej liczbie osób. Specyfika zdarzenia była jednak taka, że niektóre z ofiar zniknęły, „wyparowały”. Celem naszych prac jest też wykluczenie, czy pod gruzami nie ma osób żywych i czy może wjechać ciężki sprzęt, by jak najszybciej to uprzątnąć – podkreśla.

CO BYŁO NAJWIĘKSZYM PROBLEMEM?

Jak mówi, dla psów największym problemem była bardzo wysoka temperatura, ostre krawędzie blach i unoszące się w powietrzu strzępy wełny izolacyjnej. – Udało się też przeszukać dziesiątki zniszczonych budynków. Ocenialiśmy je także pod kątem tego, czy uszkodzenia pozwalają, by móc do nich się wprowadzić – mówi.

Polscy ratownicy byli w Libanie 5 dni. W wyniku wybuchu zginęło ponad 170 osób a 6000 zostało rannych. Konsekwencje eksplozji porównuje się do średniego trzęsienia ziemi. Straty są szacowane na kilkanaście miliardów dolarów. Dla owczarka Havana była to pierwsza tak poważna misja.
 
Posłuchaj materiału:
 
Sebastian Kwiatkowski/pOr
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj