Spędzili w wodzie ponad 5 godzin, przeszli 12 kilometrów Zatoką Pucką i po drodze zjedli tradycyjnego śledzia. Dziś, już po raz dwudziesty, odbył się Marsz Śledzia, czyli ekstremalna, wodna wędrówka z Kuźnicy do Rewy. Tradycyjnie wzięło w niej udział stu śmiałków. I co warte podkreślenia, wszystkim udało się dotrzeć o własnych siłach do mety, co nie jest regułą podczas tych wypraw.
– To tym bardziej godne uwagi, że adrenaliny podczas marszu nie brakowało – mówi Radek Tyślewicz, organizator wydarzenia.
– Wszystko przez pogodę, która nam nie sprzyjała. Prognoza oczywiście całkowicie zawiodła. Miało niby padać, ale nie padało. Do tego wiało wtedy, kiedy miało przestać i tak dalej. Dlatego też uczestnicy ekstremalni, którzy wpław mieli pokonać głębinkę, czyli przekop na wysokości Rewy, nie zostali wypuszczeni i pokonali ją tak, jak inni – trzymając się lin ciągniętych przez kutry – dodaje.
ODPOCZYNEK PO DRODZE
Tradycyjnie już uczestnicy marszu zatrzymali się na Mierzei Rybitwiej, aby zjeść śledzia. Pasowania na Śledzia w tym roku jednak, ze względu na koronawirusa, nie było. Każdy z uczestników otrzymał za to na mecie okolicznościowy medal wybity z okazji jubileuszowej, dwudziestej edycji wydarzenia.
(Fot. Radio Gdańsk/Marcin Lange)
Marcin Lange/pb