Święty Wojciech i sprawa Gdańska. Żywot „apostoła północy” słowami Adama Mickiewicza

Św. Wojciecha to postać dla Gdańska i Polski bardzo ważna. Dziś, 23 kwietnia, mija jego 1024 rocznica śmierci. Z tej okazji publikujemy tekst Adama Mickiewicza mówiący o życiu świętego.

Święty Wojciech jest katolickim patronem Polski i Gdańska.

Mnich Jan Kanapariusz napisał w roku 1000 dzieło „Żywot pierwszy św. Wojciecha, biskupa praskiego i męczennika”, w którym znajduje się najstarsze znane użycie nazwy Polska, a także nazwy Gdańska, zapisanego jako Urbs Gyddanyzc.

ŻYWOT ŚW. ADALBERTA

(Pisownia tekstu oryginalna)

Święty Adalbert, apostoł północy i opiekun Polski (prawdziwe jego imię było Wojciech, co znaczy pociecha wojsk, consolator armorum) przyszedł na świat w 956 roku Lubniku Czechach. Miał matkę blizko z książętami tego kraju, a ojciec jego, Sławnik, posiadał niezależne księstwo na pograniczu Polski. Młody Wojciech, którego urodzenie i osobiste przymioty powoływały do najwyższych ludzkich dostojeństw, pobierał w zamku hrabiego Sławnika wychowanie całkiem rycerskie i światowe. Ale wkrótce ciężka choroba pozbawiła go rzadkiej piękności, zniszczyła jego siły i obudziła najwyższe obawy o jego Życie. Dla ocalenia ukochanego dziecięcia rodzice poświęcili go Najświętszej Pannie. Powróciwszy do zdrowia, Wojciech przyrzekł dotrzymać tego ślubu i oddać się służbie Kościoła. Zmienił więc tryb życia i zajęć. Matka go nauczyła czytać i śpiewać psalmy. Wybrał się później do Magdeburga, aby dokończyć swych studyów.

Arcybiskup Adalbert zajmował wówczas katedrę metropolii Magdeburga. Prałat ten, sławny z prac apostolskich, z cnoty, z surowości obyczajów i mocy charakteru, lubiony przez lud, szanowany przez papieża i cesarza, wywierał niezmierny wpływ na kościół Północy. Dopiero co założył był w klasztorze Św. Maurycego szkołę, której kierownictwo powierzył uczonemu mnichowi Oderykowi. Wojciech zaskarbił sobie życzliwość tego mistrza i zasłużył na szczególne względy arcybiskupa. Adalbert, udzielając Święcenia Wojciechowi, nadał mu zarazem swoje imię niemieckie. Prawdopodobnie doktryny i przykład prałata teutońskiego wpłynęły na przyszłe losy młodego słowiańskiego dyakona.

Po dziesięciu latach, spędzonych w Magdeburgu, Wojciech, któremu już zachowamy nowe imię Adalberta, powrócił do Pragi. Jako prosty dyakon Odznaczał się pobożnością, czystością obyczajów i rozległością swej wiedzy, które to przymioty były wówczas rzadkie w słowiańskiem duchowieństwie. Gdy umarł biskup praski, wskazano Adalberta jako jego następcę przy okrzykach całego ludu czeskiego.

Czesi byli dumni, widząc jednego ze swoich na tak wielkiem dostojeństwie kościelnem, lud uwielbiał biskupa, który znał jego zwyczaje i obyczaje. Niestety ta radość ludu niedługo trwała. Młody biskup, przejęty poczuciem swych obowiązków, wychowany w surowej szkole magdeburskiej, zaprowadzał w duchowieństwie dyscyplinę Kościoła rzymskiego i wziął się czynnie do wykorzenienia reszty zabobonów i nawyknień pogańskich. Nie szło mu już jedynie o zbudowanie bliźniego swojem postępowaniem; musiał starać się nakłonić drugich do praktykowania cnót, których dawał przykład. Wkrótce, naraził sobie wszystkie interesa i podrażnił wszystkie namiętności pogańskie. W owej epoce chociaż chrystyanizm był już rozpowszechniony w Czechach i nawet uznany za panującą religię, idee chrześcijańskie niedość przeniknęły obyczaje, aby dokonać poprawy podług ducha Ewangelii. Chrystyanizm panował w świątyniach, poganizm trwał w życiu narodowem. Czesi, przestawszy czcić bożyszcza, nie wyrzekli się jednak zabobonnych praktyk: wielożeństwa, handlu niewolnikami, gwałtów, pijaństwa i rozpusty. Wśród takiego ludu samo duchowieństwo rozprzęgało się, nikczemniało, bestwiło się, a złe cudzoziemskie przyszło jeszcze powiększyć trudności miejscowe. Odszczepieństwo wschodnie szerzyło swe doktryny pomiędzy Słowianami. Schizmatycy, żeby sobie zjednać narodowe pogaństwo, wprowadzili liturgię w języku slowiańskim i pozwalali żenić się księżom. Kościół katolicki potępił te nadużycia. Jakże bowiem mógł znieść, aby ksiądz bez nauki tłómaczył po swojemu słowa sakramentalne na język, którego nie znano pierwszych zasad? Jakież były środki porównania z tekstem tych niewczesnych przekładów? Kościół katolicki zmuszał więc księży uczyć się łaciny, choćby dla otwarcia im wszystkich skarbów literatury świętej i świeckiej, gdy duchowieństwo schizmatyckie, zadowalając się pospiesznem tłómaczeniem kilku formuł liturgicznych, ograniczało się do ich machinalnego powtarzania, nie czuło dalszej potrzeby nabycia języków uczonych i pozbawiało się wszelkich środków wykształcenia.

Małżeństwo księży pociągało za sobą skutki niemniej zgubne dla powstającego kościoła. Ksiądz katolicki, ksiądz kraju, dopiero co nawróconego, naraża się na wszelkiego rodzaju ofiary, jest z zawodu swojego wyznawcą Chrystusa, apostołem i męczennikiem. Żona i rodzina uniemożliwiłyby mu spełnienie obowiązków, Dodać trzeba, że chrystyanizm walczył całemi siłami przeciw wielożeństwu, bardzo rozpowszechnionemu w owej epoce pomiędzy Słowianami, żo starał się uduchownić barbarzyńców, poskramiając ich chucie bydlęce i oczyszczając ich obyczaje : nie przystawało zaś księdzu żonatemu, ojcu rodziny i głowie domu nakazywać powściągliwośé, wyrzeczenie się samego siebie i ubóstwo. Kwestya liturgii i małżeństwa księży stała się tedy z kwestyi dyscypliny zadaniem życia i śmierci dla kościoła słowiańskiego. Adalbert miał więc jednocześnie do walczenia z poganami i schizmatykami.

Reformy, wprowadzane lub zamierzane przez biskupa Pragi, obudzały przeciw niemu powszechną nienawiść. Wystawiony na groźby magnatów, obelgi pospólstwa i odrazę duchowieństwa, widział się w niemożności utrzymania się w swej dyecezyi. Opuścił Pragę, udał się do Rzymu i padł do nóg Ojca Świętego. W tej pokornej postawie, zamiast czynić wyrzuty ziomkom swoim, na siebie samego zrzucił odpowiedzialnośé za niepowodzenie swej pracy, wyznał brak umiejętności i doświadczenia, słabość charakteru. Potrzeba my było, mówił, nabrać nowego hartu w usunięcia się od świata, w pokucie i w praktykowania cnót chrześcijańskich. Złożył stóp swój pastorał i otrzymał pozwolenie zamknięcia się w klasztorze. Uczeni mistrze magdeburscy wykształcili jego ducha, ale charakter swój wydoskonalił w twardej szkole klasztornej. Wszędzie, gdzie przebywał, w Monte-Casino, w klasztorze sw. Aleksego, na górze Awentynu, zostawił po sobie dobre przykłady i długie żale. Ścisły przestrzegacz reguły, pełnił z pokorą ciężkie obowiązki nowicyusza i poddawał się surowym praktykom pokutnika. Kolega jego i przyjaciel, Gaudencyusz, przekazał nam szczegóły o tem życiu śród pokornych robót, modlitw i umartwień. Adalbert, rad swego nowego położenia, mniemał, że nareszcie pojął swe powołanie i czekał z radością i ufnością końca swego zawodu.
 
Tymczasem kościół praski, pozbawiony pasterza, groził rozpadnięciem się. Arcybiskup Moguncyi i książe czeski nie przestawali odwoływać Adalberta. Adalbert z sercem przejętem boleścią złożył habit mniszy, oderwał się z żalem od samotnych murów celi, w której przepędził najszczęśliwsze chwile życia. Powracając do Pragi ze świetnym orszakiem, wśród wesołego tłumu, biskup tryumfujący wyglądał na męczennika pomiędzy swymi katami (r. 983).
Nie miał żadnego złudzenia co do wartości tych ludowych manifestacyi. Znał usposobienie zmienne tłumu i niebawem doznał jego skutków. Gorliwość, którą rozwijał w pełnieniu obowiązków, wywołała nowe niezadowolenie i nowe bunty. Tym razem biskup zachował się energiczniej na swojem stanowisku. Widzieliśmy, że uczony kleryk magdeburski cofnął się był przed przeszkodami mnich Awentynu postanowił oprzeć się burzy, gardził groźbami, znosił spokojnie obelgi i stawiał czoło gwałtom, aż nareszcie po zbrojnej napaści, osobistych zniewagach, napadzie na kościół i po pogwałceniu przybytku Pańskiego przyszedł do przekonania, że wypadało mu opuścić na zawsze lud przeniewierczy.

Buntownicy jednak, nie poprzestając na wypędzeniu biskupa, napadli na jego krewnych, wyrżnęli jego braci i z ziemią zrównali zamek sławnicki. Adalbert, korząc się pod ręką Boga, przyjął ten cios, jako przestrogę nieba i nową wskazówkę jego woli. Zaczynał spostrzegać, że mu Opatrzność przeznaczyła inny zawód, inne powołanie i przysposabiała go doń próbami.

Rzeczywiście nie zostawiono go długo samotnym w Rzymie. Cesarz Otton III i arcybiskup Moguncyi pragnęli, aby powrócił do Pragi. Papież go do tego zachęcał. Trzeba mu było poddać się. Adalbert wyjechał z Rzymu, zawarowawszy sobie jednak, że mu będzie wolno, jeżeli znajdzie Czechów źle usposobionych dla siebie, zrzec się biskupstwa i pójść opowiadać Ewangelię poganom.
 
Święty ten mąż uważał się od jakiegoś czasu za powołanego do prac apostolskich. Rozpamiętywania wypadków swego życia, tajemne głosy sumienia, tajemnicze natchnienia, pocieszające widzenia, z których zwierzał się jedynie przyjacielowi swemu, Gaudencyuszowi, utwierdzały go w tej myśli. Ale, pełen prostoty i pokory, nie czuł się jeszcze zupełnie pewnym swego powołania. Nie śmiał otwarcie dążyć do korony męczeńskiej z narażeniem się na zaniedbanie obowiązków, przywiązanych do stanowiska biskupa. Radził się przyjaciół, starał się o zezwolenie papieża, badał uczucia ludu swej dyecezyi. Daleki od kuszenia Opatrzności, szukał jedynie, jak sobie zdać sprawę z jej woli. Gdy Czesi odpowiedzieli z pogardą na pojednawcze słowa biskupa, cesarz Otton III. chciał zachować go przy swej osobie, a jednocześnie król polski powoływał go do swego kraju, dopiero co nawróconego na wiarę chrześcijańską. Biskup dał pierwszeństwo Polsce, która przedstawiała plon bogaty jego apostolskiej gorliwości. Po drodze zwiedził Chrobacyę i Śląsk. Nie znamy szczegółów tej podróży, ale kaplice, wystawione w Krakowie i we Wrocławiu za bytności Świętego i poświęcone później pod inwokacyą jego imienia, świadczą o jego pracy i są pomnikami jego powodzeń.
Bolesław Chrobry panował wówczas w Polsce, Od dawna skoligacony z domem Sławników i gorliwy krzewiciel religii, przyjął Adalberta jak przyjaciela, krewnego, posłańca nieba, Starał się zatrzymać go w Gnieźnie, swej stolicy, i przeznaczył mu nowe biskupstwo, dopiero co tam założone, Ale Adalbert wierny został swemu powołaniu: zażądał jedynie od króla rady i pomocy do dalszej swej misyi apostolskiej. Dwa narody pogańskie graniczyły z Polską: z jednej strony Pomorzanie, Słowianie z pochodzenia, poddani Bolesława, po większej części ochrzczeni, ale bezustannie buntujący się przeciw królowi i Kościołowi — z drugiej strony Prusacy. Ci ostatni byli tego samego szczepu, co Litwini i Łotysze, narody, pochodzenia niepewnego, których język różnił się od wszystkich znanych i bardzo przywiązani do swych zabobonów, Adalbert postanowił zanieść im Słowo Boże. Zanim króla pożegnał, zostawił mu na pamiątkę pobytu swego w Polsce pieśń, którą świeżo ułożył w języku słowiańskim na cześć Najświętszej Panny. Pieśń ta, zwana Boga-Rodzico, stała się sławną w dziejach Polski.

Adalbert, dostawszy się do Gdańska, wsiadł na okręt królewski, puścił się na morze i wylądował u ujścia Pregoli. Tu rozstawszy się ze swoim orszakiem polskim, który mógł obudzić niedowierzanie barbarzyńców, w towarzystwie Gaudencyusza i mnicha Benedykta śmiało poszedł ku Prusakom, których widok cudzoziemskiego statku przyciągnął na wybrzeże. Poganie otoczyli mały zastęp pielgrzymów, przypatrywali się ze zdziwieniem i pogardą ich pokornej postaci, drwili z ich nędznego i dziwnego ubioru, na końcu zaczęli ich turbować. Podczas gdy Adalbert usiłował gniew ich uśmierzyć, jeden z tych dzikich uderzył go maczugą i obalił na ziemię.

Pielgrzymi, nie dając się zniechęcić tak szorstkiem przyjęciem, weszli do wioski w pobliżu wybrzeża. Tam poddano ich pewnej indagacyi, a jak tylko dowiedziano się o celu ich podróży, nakazano im opuścić kraj pod karą śmierci, Adalbert był zmuszony przeprawić się na drugą stronę rzeki Pregoli. Postanowiwszy silniej, niż kiedykolwiek, dzieło swe na nowo rozpocząć, obmyślał w samotności najlepsze środki do jego wykonania. Uznał za pożyteczne skorzystać z niejakiego doświadczenia, nabytego podczas krótkiej bytności pośród pogan. Uważał za konieczne ostrzydz sobie brodę, ubrać się w odzież pruską i lepiej, niż dotąd, wyuczyć się miejscowego języka.
Tak nasi trzej podróżni, błądząc po lasach odwiecznych, otoczeni dzikiemi zwierzętami, pozbawieni wszelkiej ludzkiej pomocy, trwali w zamiarze zreformowania religii i obyczajów całego narodu! Skarby ich, broń i amunicya składały się z kielicha, który im służył do odprawiania świętych tajemnic wśród wycia niedźwiedzi, wilków i żubrów.

Odwaga apostoła wytrzymała wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa i niedostatki; nie dał się zachwiać obawą, widzeniami i snami swych towarzyszy. Jednej nocy Gaudencyusz ujrzał we śnie kielich złoty, napełniony winem: wyciągał rękę, aby go chwycić, ale nagle zjawił się strażnik, który się temu sprzeciwił, mówiąc, że to kielich, zachowany dla Adalberta. Mnich, przestraszony tem widzeniem, opowiedział je swemu mistrzowi „Synu mój — odrzekł spokojnie Święty biskup. Niech Bóg da, by się twoje przeczucie ziściło, ale wystrzegaj się przywiązywać wiarę do sennych widzeń”.

Nazajutrz puścili się w dalszą drogę, śpiewając psalmy. Gaudencyusz odprawił mszę św., a Adalbert przyjął z rąk jego Przenajświętszy Sakrament. Ani on ani jego towarzysze nie wiedzieli, że odprawili mszę w Świętym przybytku pogaństwa, śród Świętego lasu, obok bożyszcz i obok barbarzyńców, którzy od dawna szli ich śladem. Wkrótce barbarzyńcy nadbiegli tłumnie, rzucili się na biskupa, obalili i związali, Adalbert ledwie miał czas odmówić krótką modlitwę i udzielić towarzyszom kilka słów pociechy, gdy jeden sigo, czyli kapłan pogański, utopił mu oszczep w piersi. Na to hasło barbarzyńcy w liczbie siedmiu przebili go na wskroś wszyscy razem swemi lancami. Adalbert złożył ręce na krzyż i padł, modląc się o nawrócenie swych katów (23 kwietnia 997 r.). Gaudencyusz i Benedykt, zabrani w niewolę, znaleźli sposób umknąć i dostali się do Polski.

Król Bolesław, żywo zmartwiony śmiercią biskupa, wyprawił posłów, aby traktowali z Prusakami i wykupił na wagę złota zwłoki męczennika, które złożył w Gnieźnie we wspaniałym grobie.

Tymczasem wpływ, który Adalbert wywierał na Północy za życia, wzrósł po jego zgonie. Chwała jego prędko rozeszła się po całem chrześcijaůstwie. Wiedziano już w Rzymie o historyi jego męczeństwa: była ona zwiastowana w cudownem widzeniu świętemu braciszkowi z klasztoru na Awentynie. Przypomniano sobie cnoty, które Adalbert tam praktykował, cuda, których dokonał, a które skromność jego nie dozwolila dotąd ogłosić, Jednocześnie doświadczono w Polsce łask szczególnych, modląc się na jego grobie. Zbiegano się tłumnie do tego grobu. Cesarz Otton III. pojechał z pielgrzymką do Gniezna dla odwiedzenia relikwii dawnego przyjaciela. Bolesław skorzystał z tej okoliczności, aby rozwinąć przed cesarzem swą potęgę i bogactwa. Otton, zachwycony przyjęciem monarchy polskiego, nadał mu uroczyście tytuł króla i włożył mu na głowę własną koronę. Oto, jak Bolesław otrzymał, można powiedzieć, z rąk męczennika koronę królewską, o którą ubiegał się od dawna, a której nie mógł ani darami wyjednać u papieża ani siłą dobić się od cesarza. Uroczystość koronacyi zdaje się, że wywarła zbawienny wpływ na losy króla. Mało dotąd szczęśliwy w swych przedsięwzięciach, miał odtąd długi szereg powodzeń, odniósł wielkie zwycięstwa, podbił obszerne prowincye i zasłużył na tytuł założyciela królestwa. Moglibyśmy jednak uczynić mu wyrzut, że niedostatecznie zrozumiał polityczną doniosłość religijnej misyi Adalberta. Gdyby Bolesław, zamiast zapamiętałe gromić Niemców i Czechów, poszedł w ślady apostoła i skierował wysilenie swe ku północy, toby prawdopodobnie pozyskał dla religii i przyłączył do swego państwa Prusy i Litwę, które połączyły się z Polska, dopiero po trzystu latach walk i klęsk wzajemnych.
Wspomnieliśmy o hymnie Boga – Rodzicy. Hymn ten stał się śpiewem bohaterskim Polaków. Śpiewając Boga-Rodzico straszna konnica Lechów rzucała się na nieprzyjaciela. Hymn ten, torując drogę białemu orłu, rozbrzmiewał na niezliczonych pobojowiskach, szybował z nim razem po całej przestrzeni między morzem Czarnem a Bałtyckiem, Kremlinem a brzegami Elby i przestał rozlegać się dopiero w epoce, w której Polacy zaniechali podbojów. Te wieki historyi polskiej, które objęte są pod nazwą Polski mogłyby słusznie nazwać się wiekami Boga-Rodzicy. Tak się tłomaczy prorocze imię Wojciecha i jego znaczenie: pociecha wojsk.

Adam Mickiewicz

oprac. ap

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj