Kilkaset osób pożegnało w czwartek w Kościerzynie tragicznie zmarłego Radosława Flisikowskiego. Znany kościerski chirurg był społecznikiem i propagatorem sportu. To on założył Kościerskie Morsy oraz ściągnął do Kościerzyny Ekstremalną Drogę Krzyżową. Jak tylko mógł wspierał Osadę Burego Misia. Chciał spełnić swoje marzenie i pobiec w Nowym Jorku w maratonie. Jego przygotowania przerwał tragiczny wypadek. Został potrącony na przejściu dla pieszych na drodze krajowej nr 20 w Kaliskach Kościerskich (więcej TUTAJ).
W czwartek w ostatniej drodze Radosławowi Flisikowskiemu towarzyszyła rodzina, przyjaciele, znajomi, przedstawiciele różnych organizacji sportowych i instytucji oraz samorządowcy.
– Dzisiaj żegnamy przyjaciela, dobrego człowieka. Inspirował i tworzył piękne wspólnoty ludzi – mówił ks. Czesław „Kuba” Marchewicz.
– Tak jak powiedziała żona Radka, Ania, naprawdę był to niezwykły człowiek, ale jakby on nigdy nie dawał tego odczuć i nigdy tak o sobie nie myślał. Właściwie był wszędzie, jak patrzymy tutaj na zebranych ludzi na cmentarzu. Codziennie odprawiałem mszę w naszej kaplicy Osady Burego Misia i przychodziło mnóstwo ludzi, wszyscy płakali, bo wszystkim był bliski Radek. Zawsze uśmiechnięty, otwarty sercem, słuchający, nie spieszący się nigdzie. Niezwykły człowiek – kontynuował ks. Marchewicz, który prowadzi Osadę Burych Misi.
– Tak po ludzku to się kłóciłem z Panem Bogiem, dlaczego dobrych ludzi zabiera, teraz szczególnie, kiedy ich tak bardzo potrzebujemy. Niestety taka jest droga życia, droga zbawienia. Patrząc na Radka i na jego życie, i na naszą przyjaźń z Burymi Misiami, to możemy powiedzieć, że tyle dobrych rzeczy przed nim do Pana Boga trafiło, że on jest zbawiony, że on jest tym, który osiągnął zbawienie, i to jest takie naturalne chyba w tym świecie życia i śmierci. On był jak magnes. Jak ktoś do niego się zbliżył, podał mu rękę i zaczął rozmowę, to ta nigdy się już nie kończyła. Ona trwała ciągle i spotykaliśmy się w różnych miejscach. Te nasze rozmowy były niesamowite. Dokończenie ewangelii pod naszą kaplicą, tam zawsze kończyliśmy ewangelię. Wokół nas gromadzili się jeszcze inni ludzie. Nadawaliśmy tej ewangelii świeżość. To znaczy, że nie tylko słowa, które staramy się zrozumieć, ale właśnie te relacje, które powstawały wokół ewangelii, a takim magnesem, przyciągającym, zatrzymującym się, refleksyjnym, dociekliwym był Radek. Promotor i moderator tych naszych rozmów. Nikogo nie osądzał i nie oceniał ludzi, ale stawiał takie pytania, które inspirowały – dodał ksiądz.

Wśród żegnających Flisikowskiego byli również przedstawiciele Kościerskich Morsów. Jeden z nich, przyjaciel zmarłego, podzielił się swoimi wspomnieniami.
– Są tacy ludzie, po których zostaje obszar do zapełnienia, że czasami wręcz jest to niemożliwe żeby ten obszar zapełnić po tym człowieku. To, co on dawał najcenniejszego, to swój czas i teraz pewnie z perspektywy widzimy, że tego czasu nie miał za dużo, ale dawał nam go. Dzielił się z ludźmi tym, co miał najcenniejsze, swoim sercem, miłością i swoimi pasjami. Miał tę wielką cechę, że potrafił wokół siebie ludzi zjednywać. Radek potrafił dawać ludziom iskrę, nawet jeśli oni sami w to nie wierzyli, że mogą coś zrobić, to on tę iskrę im dawał w taki umiejętny sposób, że ktoś uwierzył, że jest to możliwe, że on to właśnie zrobi. Nie wiedząc, że Radek go do tego popchnął – mówił Adam Plutowski, współtworzący Kościerskie Morsy.

LIST KOŚCIERSKICH MORSÓW ODCZYTANY PODCZAS MSZY POGRZEBOWEJ RADOSŁAWA FLISIKOWSKIEGO
Nikogo takiego jak Ty jeszcze tu nie było i nigdy nikt taki jak Ty już się tu nie pojawi.
„Może” Kobi Yamada
Te słowa oddają wszystko, co można powiedzieć o Radku.
Jak przestać płakać, kiedy serce pęka z żalu i tęsknoty?
Wiadomość o tragedii, która rozegrała się w niedzielny wieczór, rozeszła się niezwykle szybko. Dlaczego? Na to pytanie odpowiedź jest naprawdę prosta – niemal wszyscy Radka znali. Było Go wszędzie pełno. Spędziliśmy z Nim mnóstwo wspaniałych chwil, głównie radosnych i wesołych, na morsowaniu, bieganiu, rowerze, tańcach, zabawie, ale też na poważnych rozmowach życiowych i zawodowych.
Przy Nim czuliśmy się po prostu bezpiecznie. Wiedzieliśmy, że możemy na Nim polegać. Liczyć na Niego mogli wszyscy, którzy zwrócili się o pomoc. Nikogo nie zbywał. Nikt nie czuł się przy nim pominięty, mniej ważny. Obok żadnej prośby nie przechodził obojętnie.
Był zupełnie wyjątkowym lekarzem, specjalistą, profesjonalistą, ciągle doskonalącym swoje umiejętności i poszerzającym wiedzę.
Sam również wytrwały w dążeniu do realizacji swoich celów. Żył z pasją. Wszystko, co robił, przynosiło dobre owoce. Zapalony sportowiec – biegał, pływał, jeździł na rowerze i rolkach. Starty w mniejszych i większych imprezach sportowych dawały mu ogromną radość i satysfakcję. Cieszył się każdym poprawionym rezultatem, ale chyba jeszcze bardziej, każdą spotkaną na swojej sportowej drodze osobą. Właśnie przygotowywał się do kolejnego maratonu, na który już niedługo miał polecieć do Nowego Jorku. Tego biegu już nie ukończy… Wezwano Go na ważniejszą imprezę – Bal Wszystkich Świętych. Bilety na niego są bezcenne. Radek zasłużył na nie całym swoim życiem, rozdając dobro ludziom, z którymi los Go zetknął.
To on zachęcił naprawdę sporą grupę osób do zimowych kąpieli. Kościerski Klub Morsów „Forrest Gump” powstał, bo on go sobie wymyślił. Starał się łączyć różne aktywności – tak więc wielbiciele morsowania zaczęli biegać, chociażby podczas Biegu Morsa, który stał się już cykliczną i wyczekiwaną przez wszystkich imprezą.
Dzięki niemu powstała kościerska trasa Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, która swój początek i koniec miała w Osadzie Burego Misia. I tę wspólnotę wspierał, jak mógł.
Z wielu podejmowanych przez Niego przedsięwzięć pewnie nawet nie zdajemy sobie sprawy. Niesamowita za każdym razem była Jego wiara w to, że się uda, że warto próbować. Tym bardziej dotknęła nas ta strata. Radek był, choć wciąż tak trudno mówić o Nim w czasie przeszłym, dla wielu z nas człowiekiem inspirującym, motywującym do działania i aktywności fizycznej, zachęcającym do realizacji kolejnych pomysłów.
To, co Radka wyróżniało, to Jego podejście do ludzi. Ktoś żegnając się napisał w poście, że rzadko spotyka się w życiu kogoś takiego, kto jest po prostu dobry…
Dzielił się tym, co miał najcenniejszego – swoim czasem. Teraz widzimy, że miał go znacznie mniej, niż wielu z nas. Wykorzystał go maksymalnie.
Ze szczególną radością, dumą i odpowiedzialnością traktował też rolę męża i ojca. Był dla swojej żony Ani i córek, Izy, Ali i Uli, ogromnym wsparciem. Zawsze dopingował do sięgania wyżej, patrzenia szerzej, widzenia lepiej – sercem.
Jego uśmiechu, ciepła, otwartości, serdeczności, wyrozumiałości nie zastąpi nic. Nie ma takiego drugiego człowieka, przyjaciela. W naszych sercach wybudował sobie „pomnik trwalszy niż ze spiżu” i głęboko wierzymy, że „nie wszystek umrze”, bo na zawsze pozostanie w naszej wdzięcznej pamięci i wspomnieniach. Kontynuować też będziemy to, co Radek rozpoczął – uczestniczyć w spotkaniach, powołanego przez Niego, Kościerskiego Klubu Morsa, przemierzać trasę Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Nie może nas zabraknąć.
Już w innym wymiarze spotkamy się na morsowaniu, zlotach, biegach i kawce, triathlonach, rolkach, szachach.
Radku, do zobaczenia…
Robert Groth/am