Trefl Sopot odprawiony w Słupsku 72:66. Grupa Sierleccy Czarni liderem rozgrywek Energa Basket Ligi.

Grupa Sierleccy Czarni Słupsk pokonali Trefl Sopot 75:66 i dowiedli po raz kolejny, że trudno znaleźć na nich mocnych. Kroczą od wygranej do wgranej i znów są liderem Energa Basket Ligi.

Komplet widzów w hali, sukces na zakończenie i radosny finał w postaci zasłużonego zwycięstwa nad rywalem, który miał wyznaczać w tym sezonie poziom Polskiej Ligi Koszykówki. Tymczasem ku nieustającemu zaskoczeniu wyznacza go drużyna beniaminka ze Słupska.

NA POCZĄTEK TEN NAJLEPSZY

– Zdajemy sobie sprawę, że to nie był piękny mecz – powiedział na pomeczowej konferencji ten, który rozegrał akurat męcz piękny. Mikołaj Witliński, bo o nim mowa, był zdecydowanie najlepszym graczem meczu. Zdobył 23 punkty przy fantastycznej, 77 procentowej skuteczności. Swoje zacne siedem zbiórek podzielił na trzy w ataku i cztery w obronie, co obrazuje jego zaangażowanie po obu stronach boiska. Witliński był w tym meczu świetny nie tylko cyframi, które nie w pełni oddają jego wkład w zwycięstwo.

Wrażenie robi to, jak wyszedł z konfrontacji ze swoim bezpośrednim rywalem na pozycji środkowego, którym był Joshua „Josh” Sharma. Przy Witlińskim Amerykanin nie istniał. W pierwszy minutach postraszył wprawdzie Czarnych serią sześciu punktów z rzędu, ale potem było już gorzej. Ogrywany był niemiłosiernie w ataku, i skutecznie zatrzymywany w obronie. Szybko popadł w problemy z faulami i mecz zakończył z pięcioma przewinieniami długo przed końcem, spędziwszy na boisku skromne 16 minut. Na tylko tyle pozwolił mu środkowy Czarnych. Mimo, że Trefl nie zachwyca w lidze, Sharma to nie byle jaki zawodnik. Absolutnie najlepszy blokujący ligi (3,1), dziesiąty zbierający (6,1), a średnia ponad 12 punktów na mecz oddaje jego istotne znaczenie. Wszystko to było w niedzielę za mało na Witlińskiego.

Koledzy z drużyny szybko zorientowali się jak znakomity dzień ma ich partner i regularnie dostarczali mu pod kosz piłki, które Witliński zamieniał na swoje punkty, a ich asysty. Do przerwy miał tych punktów aż 15. W drugiej połowie szybko powiększył dorobek do 21 pkt., w momencie kiedy zdobycze innych czołowych graczy tego meczu wyglądały mizernie, oscylując wokół 6, 7 lub 8 punktów.

TAKIE SOBIE EMOCJE

Ale to nie był to mecz dobry dla statystycznych podbojów. Rozpoczął się w żółwim tempie, raczej usypiał niż ekscytował liczną publiczność, a gracze nie byli nastawieni na odpalanie koszykarskich fajerwerków. Spotkanie miało bowiem swoją stawkę. Dla Trefla ratowanie naprawdę kiepskiej już sytuacji w tabeli, a dla Czarnych umocnienie wysokiej w niej pozycji. Obie drużyny starały się grać rozważnie. Komentatorzy piłkarscy lubują się stosować w takich sytuacjach zabawne określenie: „drużyny szanowały piłkę”. W tym meczu tego szanowania było jednak mało. Gracze obu drużyn prześcigali się w stratach, niedokładnościach, słabej skuteczności blisko i daleko od kosza. Trenerzy nazwą to po meczu „grą o punkty” przyznając eufemistycznie, że poziom spotkania był nie najwyższy.

Lepiej to spotkanie zaczął Trefl, ale już o połowy pierwszej kwarty Czarni odzyskali wigor, który pozwolił im wyjść na prowadzenie. Nie oddali go to końca meczu, stale prowadząc od sześciu do ponad 10 punktów. Choć pod koniec na chwilę zrobiło się trochę groźnie, kiedy Brandon Young i Yannick Franke z Trefla wykorzystali rozluźnienie gospodarzy i doprowadzili nawet do stanu 66:63. Jednak Czarni pokazali w tym trudnym momencie, że obrona jest ich mocną stroną, dzięki czemu wygrana nie była w tym meczu zbyt zagrożona.

SOPOT, MAMY PROBLEMY

Marcin Stefański, trener Trefla podzielił się po meczu swoim planem na to spotkanie, który nie był szczególnie wyrafinowany. Opierał się na tym, co powtarzali inni trenerzy po konfrontacji z Czarnymi – wyeliminować liderów słupszczan: Garretta, Klassena i Beecha, a reszta jakoś ułoży. Dla Trefla nie ułożyła się dobrze, bo nie przewidziano aż takiej dominacji Mikołaja Witlińskiego.

Warto też zauważyć, że swoją ważną rolę odegrali w Czarnych po raz kolejny ludzie drugiego planu: Jakub Musiał, Dawid Słupiński, a szczególnie Bartosz Jankowski. To głównie oni spowodowali, że na początku IV kwarty Czarni objęli najwyższe, 15 punktowe, prowadzenie w tym meczu (57:42). I nie chodziło tylko o to, że przewaga ta była duża. Po prostu Trefl tego dnia nie sprawiał wrażenia, że byłby w stanie taką przewagę odrobić. Brakowało mu takich graczy jak Musiał czy Jankowski. Rozczarował Karol Gruszecki, który w ciągu zaledwie minuty pierwszej kwarty zdobył w dwu kolejnych akcjach pięć punktów z rzędu, ale to było wszystko w jego 24 minutowym występie.
Po meczu trener Stefański przypominał, że brakuje mu dobrego rozgrywającego, czym potwierdził kryzys zaufania na linii z Brandonem Youngiem, który tym liderem miał być lub być powinien.

– Nie chciałbym mówić o kryzysie, ale problem mamy – powiedział po meczu Radiu Gdańsk Paweł Leończyk, który też zaliczył przeciętny występ. – Cel w obronie niby zrealizowaliśmy. Udało nam się ograniczyć tą płynną grę ofesnywną Czarnych, z której słynną w lidze. Rzucili w swojej hali 72 pkt, co świadczy o naszej dobrej obronie. Niestety zawiedliśmy w ataku. Nie wiem czym to jest spowodowane? Możliwe, że grą w europejskich pucharach. O zmęczeniu bym tu nie mówił, ale mało czasu zostaje na treningi i dopracowanie szczegółów. Tu widziałbym główny kłopot.

NA DRODZE DO PLAY OFF I FINAŁÓW PP

Za to Czarni nie mają takich problemów, choć zdarzają się im słabsze momenty. Marek Klassen chyba pomału zaczyna odczuwać trudy sezonu, a raczej to, że na boisku spędza średnio ponad 34 minuty, co jest trzecim wynikiem w lidze.
Rzuty wolne Czarni znów wykonywali katastrofalnie, poniżej 60 proc. (14/25).

Zresztą oba zespoły rzuty osobiste wykonują najgorzej w lidze i także w tym meczu prowadziły niechlubną rywalizację o to „kto gorszy”. „Wygrali” Czarni, co trener Mantas Cesnauskis skwitował stwierdzeniem, że ma świadomość, że jego drużyna nie jest doskonała. Tym „nobody’s perfect” sprytnie i skutecznie zamkną czczą dyskusję, bo problemy i niedociągnięcia można mnożyć, tylko po co? Pozostają twarde fakty, które brzmią: słupszczanie odnieśli dziewiąte zwycięstwo, są na szczycie tabeli i pewnie zmierzają w kierunku play off. Rzeczy przed sezonem niewyobrażalnej.

No i sprawa najważniejsza. Niedzielna wygrana przypieczętowała występ Czarnych w Suzuki Pucharze Polski. Finały tej rywalizacji odbędą się w przyszłym roku w Lublinie, między 17 a 20 lutego. Wystąpią w nim gospodarze i siedem najlepszych ekip Energa Basket Ligi po I rundzie rozgrywek. Prawidła matematyczne są tu jednoznaczne. Grupy Sierleccy Czarni Słupsk w tych finałach nie zabraknie!

Krzysztof Nałęcz

Grupa Sierleccy Czarni Słupsk – Trefl Sopot 73:66 kwarty: 15:17, 19:13, 20:12, 19:24

Czarni: Witliński 23, Garrett 13, Klassen 10(1×3), Beech 6(1), Musiał 5(1) oraz Jankowski 9(2), Kalif Young 5, Słupiński 2, Kulikowski 0.
Trefl: Franke 17(2), Sharma 11, Kolenda 11(1), Moten 2, Gruszecki 5(1) oraz Leończyk 6, Young 8(1), Lindbom 6, Gruszecki 5.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj