Ulica Fińska co jakiś czas przypomina nam wszystkim o tym, że jest w Słupsku. Niestety zazwyczaj dzieje się to za sprawą niekończących się kłopotów mieszkańców zasiedlających tą część miasta.
O ulicy Fińskiej mówiliśmy już na naszej antenie wielokrotnie – o dziurach, które straszą, o błocie do kolan. Tym razem, oprócz nawierzchni – której ciągle brak – są jeszcze lampy uliczne nie pozwalające mieszkańcom wyjeżdżać z posesji.
– Mamy wiele uwag dotyczących prowadzenia remontu tej ulicy. Szerokość jezdni jest taka, że otwierając furtkę wychodzimy prosto pod jadący samochód. Mamy dzieci i ich bezpieczeństwo jest dla nas bardzo ważne. Zbudowaliśmy tu dom kilka lat temu, na własny koszt utwardziliśmy tą drogę – woziliśmy gruz, szlakę, żwir i sami pracowaliśmy. Teraz deweloper, który obok buduje domy, zaprzepaścił całą naszą pracę – ciężarówki, ciągniki, ciężki sprzęt, wszystko jeździło tuż przy naszych domach – mówi pani Agnieszka Stachniczek, mieszkanka ulicy Fińskiej.
– Z cierpliwością czekaliśmy na nową ulicę. Nie jest ona jednak bezpieczna. Mamy także sporo uwag co do sposobu w jaki rozmawiają z nami urzędnicy, nie tak to powinno wyglądać – dodaje.
Tłumaczenie urzędników nie satysfakcjonuje mieszkańców.
– Co do lamp, jest to temat do uzgodnienia i zmiany, niestety szerokość ulicy musi zostać taka, jak jest w projekcie – mówi Tomasz Orłowski z Zarządu Infrastruktury Miejskiej w Słupsku.
Posłuchaj rozmowy:
Joanna Merecka-Łotysz/aKa