Dziś pożegnaliśmy Krzysztofa Nałęcza – dziennikarza, wieloletniego redaktora naczelnego „Głosu Dziennika Pomorza”, a od 2021 roku naszego redakcyjnego kolegę. Na pogrzebie pojawiły się tłumy. Razem z rodziną i bliskimi Krzyśka żegnali dziennikarze z wielu redakcji, samorządowcy, ludzie kultury.
Tłumy żegnały dziś Krzysztofa Nałęcza, wieloletniego dziennikarza i naszego redakcyjnego kolegę. Krzysiek spoczął na cmentarzu w Ustce. Z wykształcenia był historykiem, jego pasją była koszykówka. Jako dziennikarz pracował przez ponad 30 lat. Zaczynał w „Gazecie Wyborczej”, później przez kilkanaście lat był redaktorem naczelnym „Głosu Dziennika Pomorza”, od 2021 roku związał się służbowo z Radiem Gdańsk.
Na pogrzebie obecni byli nie tylko bliscy i przyjaciele, ale także wiele osób związanych ze środowiskiem dziennikarskim, samorządowcy, ludzie sportu i kultury.
– To był wybitny dziennikarz – podkreślał obecny na uroczystości prezes Radia Gdańsk Adam Chmielecki. – Wywodził się z dziennikarstwa lat 90., dziennikarstwa pisanego. Mimo że przez dekady media bardzo się zmieniły, to on zawsze nadążał. Można powiedzieć, że był zawsze w awangardzie rozwoju zawodu dziennikarza. Dla niego to było też coś więcej niż praca – to była jego pasja, misja, jaką miał do spełniania – zaznaczał.
Podczas pogrzebu głos zabrał także Przemysław Woś, kierownik redakcji Radia Gdańsk w Słupsku, a prywatnie wieloletni przyjaciel Krzyśka. To, co powiedział, warto przytoczyć w całości. To świadectwo wieloletniej relacji – tej zawodowej, bo przez lata ich drogi kariery się przeplatały – ale przede wszystkim prywatnej, pełnej wspólnych chwil smutku i radości.
Chciałbym Wam opowiedzieć o Krzyśku, bo ceniłem sobie jego przyjaźń, między innymi dlatego, że jako jeden z nielicznych śmiał się z moich dowcipów, ale przede wszystkim dlatego, że miał cechy, które dziś niestety w naszej cywilizacji wydają się być w wyraźnej defensywie. Był dobrym człowiekiem. Miał zasady i wierzył w to, że dziennikarz, człowiek ma niezbywalne obowiązki. Że są sprawy ważniejsze od chwilowych korzyści, że przyzwoitość, uczciwość i rzetelność nie mogą być zamieniane na dobra chwilowe. Że rodzina to skała, na której może się oprzeć i jest, będzie z Tobą w najtrudniejszych chwilach.
Udało nam się z Asią i Kingą zarazić Krzyśka pasją do radia, choć przede wszystkim był mistrzem pióra. Gdy opisywał mecze Czarnych, czuło się podświadomie, jak piłka wpada do kosza. Gdy opowiadał o koszykówce, był kimś więcej niż widzem.
Wybaczcie mi tę chwilę osobistej refleksji, ale ona najlepiej opisze Krzyśka. To facet, który poświęcił świętowanie własnych 40. urodzin – 9 czerwca 2006 roku – by wziąć udział w moim wieczorze kawalerskim – to była sobota 10 czerwca. Był świadkiem na moim ślubie. I miał do siebie niewiarygodny dystans.
– Na wszelki wypadek nie dawaj mi obrączek, pewnie je zgubie, daj świadkowej – powiedział mi godzinę przed ślubem.
Może przesadzał, ale kilka lat później mieliśmy jechać na koncert na Bemowie w Warszawie. Metallica, Slayer, Megadeth, Athhrax – wielka czwórka w jednym miejscu. Wojtek Frelichowski, który miał zabrać Krzyśka, przyjechał po mnie sam. Bo Krzysiek zgubił bilety na koncert. Nie pojechał i nie kupił kolejnych, bo stwierdził, że widocznie nie jest mu dane tam być. Bilety znalazł dwa lata później przypadkiem jako zakładkę do książki.
W tych najcięższych chwilach w ostatnich miesiącach powtarzał, że to próba i że nie zadaje sobie pytania dlaczego ja. Bo niby dlaczego ktoś inny miałby być jej poddany.
Mieliśmy pójść na piwo, mieliśmy razem świętować Mistrzostwo Polski Czarnych Słupsk.
Przysłowie głosi, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale to nieprawda.
Krzyśka z nami już nie ma, ale na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
Kinga Siwiec