Lewica apeluje, by zająć się bronią chemiczną i wrakami znajdującymi się na dnie Bałtyku

(Fot. Radio Gdańsk/Jakub Stybor)

W ramach akcji „Lato z Razem” posłowie lewicy zorganizowali 23 sierpnia w Gdyni, konferencję prasową poświęconą stanowi wód śródlądowych oraz Morza Bałtyckiego. Według działaczy wody polskie są bardzo zaniedbane i nie funkcjonuje system, który pozwoliłby dokładniej monitorować ich stan.

W myśl zasady „lepiej zapobiegać niż leczyć” Lewica proponuje zająć się między innymi oczyszczeniem Bałtyku z powojennych śmieci i wraków statków.

BROŃ CHEMICZNA NA DNIE BAŁTYKU

– Wiemy doskonale, że na dnie Bałtyku spoczywają wraki statków, jak i olbrzymie ilości broni chemicznej, zatopionej tam w czasie II wojny światowej. Musimy, my jako Polska, jako jeden z inwestorów farm wiatrowych na Bałtyku, być forpocztą tych międzynarodowych porozumień, dotyczących tego, aby w końcu poważnie zdiagnozować to, jak wygląda zanieczyszczenie Bałtyku i ryzyko tego, czy przy okazji budowy farm wiatrowych, nie zostaną naruszone te pokłady chemikaliów, wraków i innych niebezpiecznych substancji, które tam leżą. Nie możemy dopuścić do tego, żebyśmy się znowu znaleźli w takiej sytuacji, że dojdzie do tragedii, bo jedna piąta czy dziesiąta beczka z bronią chemiczną się otworzy i będziemy się zastanawiać co dalej i jak uratować nasze morze – mówiła Anna Górska z partii Razem.

Eksperci wyliczyli, że na dnie Morza Bałtyckiego znajduje się łącznie około 40 000 ton broni chemicznej. Inne dane mówią z kolei nawet o 60 000 tonach broni. To między innymi iperyt, czyli gaz musztardowy, gazy porażające układ nerwowy zawierające tabun, gazy łzawiące i gazy parzące, np. fosgen. Po II wojnie światowej do morza trafiło również 50 tys. ton bomb i pocisków.

CORAZ WIĘKSZY PROBLEM DLA ŚRODOWISKA

– Postępująca korozja amunicji chemicznej i opakowań, w których znajdują się gazy bojowe, stanowi coraz większy problem dla środowiska. Grubość opakowań jest zróżnicowana. Różne są także materiały, z których są one wykonane. Szacuje się, że stalowe obudowy mogą opierać się korozji przez maksymalnie 60 lat. Na proces degradacji i wietrzenia wpływa wiele czynników: zasolenie, potencjał oksydacyjno-redukcyjny, czy też stopień zagrzebania w osadzie – czytamy w artykule „Czy broń chemiczna i środki bojowe zdeponowane na dnie Bałtyku stanowią zagrożenie dla środowiska?” Karoliny Skalskiej i dr hab. Anity Lewandowskiej z Uniwersytetu Gdańskiego.

– Stąd tempo rdzewienia jest niejednolite i ciężko jest określić ogólny stan pojemników, w jakich znajduje się broń chemiczna zdeponowana w Bałtyku. Bezpośrednie obserwacje potwierdzają duże zróżnicowanie stanu skorodowania. Niskie temperatury panujące przy bałtyckim dnie w wielu przypadkach prowadzą do przejścia substancji zawartych w broni chemicznej w fazę stałą. Zestalone materiały bojowe stanowią zagrożenie dla ludzi. W przypadku wycieku substancji płynnej zwiększa się natomiast skażenie środowiska. Potencjalnie niebezpieczne są również rejony tzw. „mieszanej depozycji”, w których składowano zarówno broń chemiczną, jak i konwencjonalną. Ewentualna eksplozja ładunku wybuchowego mogłaby spowodować przenoszenie toksycznych substancji na duże odległości” – czytamy również w artykule.

ROZSZCZELNIANIE ZBIORNIKÓW

W 2021 roku marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk, alarmował na sesji plenarnej Komitetu Regionów, że od kilku lat zbiorniki zaczynają się rozszczelniać. – Dziś potrzebujemy konkretów. Tym bardziej że z przeprowadzonych badań wiemy, że uwolnienie zaledwie jednej szóstej zatopionych w Bałtyku substancji chemicznych pociągnie za sobą zniszczenie życia w morzu i przy jego brzegach na ponad 100 lat – ostrzegał wówczas Struk.

Poseł Marek Rutka zwracał również uwagę na to, że w 2019 roku, Polska wycofała się z budowy wielozadaniowego statku ratowniczego, który mógłby posłużyć między innymi do usuwania skutków katastrofy ekologicznej. Decyzja dziwi go tym bardziej że na jego budowę Unia Europejska przyznała dofinansowanie w wysokości 85% jego wartości (budowa statku miała kosztować 280 milionów złotych). W opinii Rutki, za sprawą tej decyzji, Polska nie jest w stanie wywiązać się ze zobowiązań wynikających z konwencji Helsińskiej, dotyczących reagowania w razie zagrożenia ekologicznego. W przypadku katastrofy Polska będzie musiała zwrócić się o pomoc do Danii lub Niemiec.

– Ostatni duży statek ratowniczy, wybudowany został po zatonięciu promu Heweliusz. To bardzo przykre co teraz powiem, ale chyba naprawdę czekamy na kolejną katastrofę, by rząd mógł się obudzić i zdecydować się na budowę nowego statku – mówił poseł Rutka.

W opinii ministerstwa infrastruktury, projekt budowy statku został porzucony ze względu na jego zbyt duże koszta oraz gabaryty. Ministerstwo uważa, że na wodach polskich znacznie lepiej sprawdziłoby się więcej, mniejszych jednostek pływających. W przypadku niewystarczającej mocy z kolei Polska zwróci się o pomoc, do któregoś z zagranicznych partnerów.

 

Jakub Stybor/jk

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj