Profesor Uniwersytetu Gdańskiego miał prowadzić piramidę finansową. Sprawę badają biegli

(Fot. Agencja KFP/Krzysztof Mystkowski)

Biegli z zakresu pisma i księgowości będą badali dokumentację zebraną przez śledczych w związku z działalnością funduszu inwestycyjnego, którego założycielem jest znany profesor Uniwersytetu Gdańskiego. Pokrzywdzeni ponieśli milionowe straty, a sprawą zajmuje się Centralne Biuro Śledcze Policji.

Jak poinformowała rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk, nadal prowadzona jest analiza kryminalistyczna przepływów finansowych. – Po jej zakończeniu planowane jest powołanie biegłego z zakresu księgowości-rachunkowości. Prokurator otrzymał opinię informatyczną dotyczącą zawartości zabezpieczonych nośników oraz powołał biegłego z zakresu badania pisma – dodała prokurator Wawryniuk. Śledztwo w tej sprawie prowadzi wydział przestępczości gospodarczej Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

„AMBER GOLD DLA BOGATYCH”

Śledczy przesłuchują świadków, w tym pokrzywdzonych w tej sprawie. Do tej pory kilka osób złożyło zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa w związku z działalnością funduszu inwestycyjnego działającego w Trójmieście. Jak powiedzieli pokrzywdzeni, wśród osób zachęcających do „wejścia w interes” przewijają się nazwiska znanych biznesmenów.

Pierwsze zawiadomienie w tej sprawie wpłynęło do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku na początku stycznia 2022 r. Dotyczy trzech wskazanych osób: profesora Uniwersytetu Gdańskiego, prezesa funduszu inwestycyjnego oraz jednego z członków zarządu. Pokrzywdzeni zarzucają organizatorom funduszu oszustwa, działanie w zorganizowanej grupie przestępczej oraz wyrządzenie co najmniej 9 mln zł strat, które ponieśli pożyczkodawcy i konsorcjanci. Sami „inwestorzy” mówią o sprawie jako o „Amber Gold dla bogatych”, bo kwoty, które wpłacali, sięgają od kilkuset tysięcy do prawie 2 mln złotych.

Funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji zabezpieczyli dokumentację kilku spółek, które przewijają się w sprawie. Dziennikarz PAP ustalił, że latem 2015 r. do prezesa warszawskiej spółki zgłosił się znany pomorski biznesmen, który powiedział o intratnej inwestycji, polegającej na finansowaniu wynajmu samochodów zastępczych udostępnianych klientom zakładów ubezpieczeń, aby czerpać zyski z wierzytelności wobec ubezpieczycieli. Biznesmen przedstawił profesora Uniwersytetu Gdańskiego, uznanego w trójmiejskim środowisku ekonomisty, który miał być „twarzą” projektu – działalności gdańskiej spółki. Biznesmen też jest wśród osób, które złożyły zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Był już przesłuchiwany przez CBŚP.

MILIONOWE STRATY POKRZYWDZONYCH

Naukowiec wyjaśniał założenia biznesu – spółka miała pozyskiwać finansowanie dla projektu i gwarantować inwestorom wysokie zyski z zainwestowanej gotówki. Jak wynika z zawiadomienia, zarówno biznesmen, jak i profesor UG mieli zapewniać, że pieniądze wpłacone na inwestycję miały służyć do finansowania zakupu samochodów, dzięki wynajęciu których firma miała zarabiać na wierzytelnościach wobec zakładów ubezpieczeń. Prezes warszawskiej spółki został przekonany do biznesu, został konsorcjantem przedsięwzięcia i wpłacił 770 tys. zł. Półtora roku później inna spółka tego samego biznesmena wpłaciła 1 mln zł. Pieniędzy nie odzyskała.

Kolejny pokrzywdzony – sopocki przedsiębiorca – został zaproszony do interesu przez rodzinę znanego trójmiejskiego dilera samochodowego. Wpłacił 1,5 mln złotych. – Osoba, która mnie wprowadzała do interesu jako konsorcjanta, to przyjaciel rodziny. Razem spędzaliśmy wakacje, graliśmy w squasha. Zaufałem człowiekowi, bo wiedział, że mam gotówkę przeznaczoną na remont hotelu w Sopocie. Chciałem wpłacić na rok. Podpisałem umowę konsorcyjną, ale zwrotu już nie otrzymałem. Z remontu hotelu nic nie wyszło. Straciłem 1,5 mln zł – opowiadał mężczyzna.

– Straciłam pieniądze przeznaczone na mieszkanie dla córki. Podpisaliśmy umowę pożyczki i udziału w konsorcjum. Działalność tej spółki to piramida finansowa przypominająca Amber Gold, ale dla bogatych – mówi inna inwestorka, gdyńska sędzia, która wpłaciła 400 tys. zł. Kolejna pokrzywdzona, mieszkająca na stałe w Australii, która zawarła umowy konsorcjalne, wpłaciła w 2015 roku 840 tys. zł.

Założyciel funduszu – profesor UG – stwierdził, że sam poniósł straty na działalności spółki, a konsorcjanci ponosili po prostu ryzyko biznesowe. Z kolei prezes spółki tłumaczył, że starał się namówić pożyczkodawców i konsorcjantów do przejęcia w zamian za zainwestowaną gotówkę wierzytelności z zakładów ubezpieczeniowych. Twierdził, że gotówki nie może oddać, bo po prostu jej nie ma.

PAP/ua

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj