Żyje w przyczepie, bo nie chce rozstać się z psem. „Ufam tylko jemu”

(Fot. Radio Gdańsk)

Od jakiegoś czasu mieszkańców południa Gdańska niepokoi postać tajemniczego „człowieka z psem”. Artur Tokarski – pięćdziesięcioletni bezdomny mężczyzna mieszka w przyczepie kempingowej niedaleko przystanku Maćkowy przy ul. Bartniczej. Wcześniej żył w namiocie oraz u sąsiada. Jest osobą niepełnosprawną. Nie może zaś pójść do schroniska bez psa. – Nie oddam Borysa, jest moim synkiem, kumplem. Śpimy razem, wszystko robimy razem – przyznaje.

– Spadłem z wysokości na beton, na nogi, zahaczając o półtorametrowy pręt, wystający 25 cm nad ziemią. Strasznie cierpię, wyję z bólu, przede wszystkim bolą mnie pięty. Jeździłem wózkiem, trochę o kulach – opowiada swoją historię. – Hulajnogę mi ukradli, a gdy kupili następną, zepsuła się. Mężczyzna przedstawił zdjęcie wymarzonej przyczepy. Niedługo ją dostanę – twierdzi.

Cierpienie, frustracja oraz skrajnie negatywne podejście do życia jest odpowiedzią pana Artura na – jak przekonuje – nieszczerość ludzi. Wyjaśnia, że miał też trudne dzieciństwo, co nie mogło się na nim nie odbić. – Miałem ojczyma pijaka, mamę pijaczkę. Jeszcze mam żonę, z tego co wiem, niby złożyła papiery, ale rozwodu nie chce dać. Miłość? Jaka miłość? Człowiek chciał kogoś mieć, a to był wielki błąd. Tylko pieniądze, pieniądze i wódka – wspomina mężczyzna.

– Ludzie są straszni, niestety. Nie ufam nikomu. Często wypisują jakieś głupoty w internecie, a mnie trzeba prze wszystkim poznać. Nie raz próbowali mnie podpalić – żali się.

 

Artur Tokarski to pięćdziesięcioletni mężczyzna, mieszka w przyczepie kempingowej, czym wywołuje zdziwienie i zainteresowanie ze strony społeczeństwa. Ciało ma pokryte tatuażami. Z wykształcenia jest mechanikiem. Jak twierdzi, w ludziach najbardziej ceni szczerość i stara się zawsze być sobą.

(Fot. Radio Gdańsk)

Mężczyzna wita mnie z uśmiechem na twarzy, proponując coś do picia. Opowiada o swoim skomplikowanym życiu.

– Mam żonę, ale nie mam z nią dzieci. Od pierwszej żony mam córkę. Syn już dorosły – wylicza. – Ludzie mi bardzo pomagają, zwłaszcza młoda dziewczyna Magda oraz jej mama i siostra, pan Robert, pan Michał i majster Krzysztof – nie kryje wdzięczności.

Mężczyzna przyznaje, że aktualne nie ma ani celów, ani marzeń. Uważa, że nie potrzebuje też wsparcia psychicznego.

– Może jestem dziwny, ułomny, ale psychologa mi nie trzeba. Daję radę sam. Dziękuję za wsparcie ludziom, to mi wystarczy – uspokaja.

Pan Artur dba o siebie, bardziej jednak o swojego psa – Borysa. – Ludzie myślą, że jak ktoś śpi, mieszka w namiocie czy w kempingu, to ma być zapuszczony, pijany. Dbam przede wszystkim o psa. O siebie też, jak wszyscy, nawet uprawiam sport. Biorę beton i ćwiczę, dla przyjemności – wskazuje.

„UFAM TYLKO JEMU”

Po wejściu do kampera, wita mnie właśnie on – Borys. To czarny, bardzo zadbany, piękny labrador z dobrymi, brązowymi oczami. Na szyi ma czerwoną bandanę. Borys liczy sobie dziewięć lat. Nawet nie szczeka, właściciel wie, że Borys to bardzo spokojny pies i nie zrobi nikomu krzywdy. Spokojny, tylko by spał, kiedy ma przysmaki, to w ogóle go nie widać. Wydaje się pozytywnie nastawiony do ludzi.

(Fot. Radio Gdańsk)

– Nie oddam Borysa, jest moim synkiem, kumplem. Śpimy razem, wszystko robimy razem – przyznaje. – Ufam tylko jemu – zaznacza.

DOM NA KÓŁKACH

Po wejściu do przyczepy kempingowej pan Artur mówi, żeby się rozgościć, zdjąć kurtkę, proponuje coś gorącego do picia. Rzeczywiście, w środku jest bardzo ciepło i przytulnie od nagrzanego piecyka gazowego, a na kurtkę wyznaczone jest miejsce.

Na stoliku stoją paluszki, kubek, nożyczki, różne podręczne przybory. Moją uwagę od razu przykuwa łóżko z ogromną liczbą kolorowych poduszek i zabawek, na którym pies spokojnie gryzie przysmaki. Zostało ono zrobione własnoręcznie przez pana Artura. Jest i kuchenka, a na podłodze miski dla psa, butla z gazem, na piecyku zaś garnki i elektryczny grzejnik. W przyczepie jest też podłączona telewizja.

(Fot. Radio Gdańsk)

– Sam robiłem łóżko i wycinałem piecyk, żeby można było coś postawić, tylko nie zdążyłem pomalować – przyznaje pan Artur. Mówi, że świetnie sobie radzi ze wszystkim, mieszkając w kamperze. Sprząta, gotuje – jak każdy. – Tutaj gotuję, bo lubię, jeździłem też na kontrakty, w delegacje – człowiek musi się wszystkiego nauczyć, sam – dodaje pan Artur.

We wszystkim towarzyszy mu pies Borys. – Nikogo nie potrzebuję. Przyczepę dostałem od pana Grzesia – wyjaśnia. – Większość czasu spędzam w okolicy przystanku Maćkowy albo pobliskiego marketu, chodzę na spacery z psem. Boję się to wszystko zostawić, żeby nie ukradli. Widzi pani, jakie to są drzwi, nawet ich nie zamykam w nocy, bo wystarczy szarpnąć i same się otwierają, pies nawet nie zaszczeka. Jest spokojny i nie pilnuje – przyznaje.

Na podwórku zauważyć można też wodę, wózek inwalidzki, kule, stare krzesło.

(Fot. Radio Gdańsk)

Życie w namiocie nie jest wymarzonym życiem Artura, bywa trudno, jednak jest to świadomy wybór. Nie może wyobrazić swoje życie bez psa. Od niego otrzymuje największe wsparcie, w nim widzi przyjaciela, członka rodziny. Po nieszczęśliwym wypadku Artura Borys nawet osiwiał.

POMOC OD PAŃSTWA

Aktualnie pan Artur dostaje pieniądze od państwa, ale czeka na odpowiedź ZUS-u, co z rentą. Do schroniska dla osób bezdomnych nie pójdzie. Proponowano mu to, ale nie wyobraża sobie życia bez psa, a skorzystanie z pomocy w tego typu placówce oznaczałoby rozłąkę.

– W schronisku dla bezdomnych nie wolno trzymać zwierząt, oprócz kotów. To niesprawiedliwe. Coś im się w głowie pomieszało – ocenia.

(fot. Radio Gdańsk/Vlada Zamai)

Dlatego wciąż żyje w przyczepie. – Na razie pomóc materialna jest. Przede wszystkim jestem wdzięczny ludziom, którzy mi pomagają. Kolega mówił, że musze pojechać do lekarza. Mam problem z dojechaniem, muszę jechać do ortopedy, który mnie prowadzi, ale jest to dość problematyczne – twierdzi.

PRZYGODY Z SĄSIADAMI

Dlaczego nie może jechać do lekarza? To z troski o przyczepę i psa. Twierdzi, że wrogów nie ma, ale „ludzie są straszni”. Jak opowiada, parę razy próbowano go podpalić. Miał tego dokonać 33-letni mężczyzna. Nie wiadomo, jaka była tego przyczyna. Wiadomo jednak, że przyczepa, w której zamieszkuje, nie jest zbyt mocna.

– Łatwo jest ją zniszczyć czy ukraść. Przez to wraz z psem nie mogę poruszać się dalej niż w okolice supermarketu przy ulicy Czerskiej. Dalej nie ryzykuję się ruszyć – przyznaje.

Vlada Zamai

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj