– Oboje z żoną zostaliśmy wezwani na przesłuchanie w późnych godzinach. Mieliśmy świadomość, że to tylko formalności, bo i tak nas zwolnią. Były pytania o nasze teksty o Solidarności. Po jakimś czasie przyszła decyzja, że mamy zakaz pracy w wielu redakcjach – wspominał Tadeusz Woźniak, szef pomorskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Audycja Co za Historia była poświęcona weryfikacji dziennikarzy w stanie wojennym. Gośćmi Wojciecha Sulecińskiego byli dr Daniel Wicenty z Instytutu Pamięci Narodowej, Tadeusz Woźniak, szef pomorskiego SDP oraz Hanna Kordalska-Rosiek z TVP Gdańsk.
WIEDZIELIŚMY, ŻE NIE BĘDZIEMY JUŻ PRACOWAĆ
Po 13 grudnia postawy dziennikarzy zaczęły być oceniane. – Ustalono termin. Poszczególne redakcje były weryfikowane jednego dnia. Redakcja „Czasu”, w której pracowałem, jako najbardziej rewolucyjna, była na samym końcu listy. To były całodzienne rozmowy. Zostaliśmy wezwani na przesłuchania przed komisją razem z żoną. Było to w późnych godzinach. Mieliśmy świadomość, że są to tylko formalności. Z góry przecież było zapewnione, że nie będziemy już pracować. Mówili nam, że nasza działalność na łamach prasy była szkodliwa. Pokazywano nam nasze teksty o Solidarności. Efekt ogłoszono nie od razu, ale po jakimś czasie. Dostaliśmy zakaz pracy w wielu redakcjach – opowiadał w Radiu Gdańsk Tadeusz Woźniak.
8 LAT BEZ PRACY
– To był dramatyzm. Przez osiem lat nie mogliśmy pracować w zawodzie. To była kwestia egzystencji naszych rodzin. Gdyby nie rodzina i znajomi, bylibyśmy z żoną i dzieckiem w bardzo trudnej sytuacji – wspominał Tadeusz Woźniak. – Mieliśmy zakaz wstępu do miejsca pracy. Były przepustki i nie można było tam swobodnie wchodzić. Nie mieliśmy nawet dostępu do naszych rzeczy – dodał.
PYTANIA O SOLIDARNOŚĆ
Dr Daniel Wicenty z Instytutu Pamięci Narodowej podkreślił, że przesłuchania opierały się głównie na dwóch kwestiach. – Podczas rozmów weryfikacyjnych padały dwa pytania. Pierwsze dotyczyło stosunku do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich pod wodzą Stefana Bratkowskiego. Drugie – stosunku do Solidarności – mówił historyk. Wspominał także działalność Tadeusza Fiszbacha. – W umiarkowany sposób Tadeusz Fiszbach sprzyjał liberałom partyjnym. Był postrzegany jako ugodowy i rozmowny towarzysz sekretarz. Jego znajomy Tadeusz Kuta prowadził wtedy „Głos Wybrzeża”. Fiszbach przypłacił tę znajomość weryfikacją. „Głos Wybrzeża” był czytany w całej Polsce. Podobnie tygodnik „Czas”.
KOMISJA NA FOTELACH, DZIENNIKARZ NA KRZESEŁKU
Weryfikację stanu wojennego wspominała też Hanna Kordalska-Rosiek, dziennikarka TVP Gdańsk. – To wyglądało tak, że zaproszono, a właściwie wezwano nas na komisję. Takie rozmowy były przeprowadzane ze wszystkimi dziennikarzami. Panowie wygodnie siedzieli w fotelach i popijali różne napoje. Dla dziennikarza stało małe krzesełko przy drzwiach. To od razu ustanawiało relację komisja-dziennikarz. W mojej sprawie chodziło o donos kolegi. Rozmawiałam z kilkoma osobami o pacyfikacji rafinerii. Opowiadałam o tym wstrząśnięta. Jedna z osób usłużnie przekazała tę informację wyżej. Członkom komisji się ta rozmowa nie spodobała. Poza tym pracowałam także w biurze prasowym Solidarności – mówiła w audycji Co za Historia.
ZMIENIONE ŚRODOWISKO DZIENNIKARSKIE
Po czystkach w mediach pojawiły się problemy z wakatami. – Widać było, że nie pojawił się szybko nowy narybek. Ludzie, którzy byli związani z prasą wojskową lub zakładową, zostali po prostu wyciągnięci za uszy. Z drugiej strony przychodzili też ludzie zupełnie nowi, którzy nie mieli skrupułów, aby pracować w mediach stanu wojennego – mówił dr Daniel Wicenty.
Stan wojenny na zawsze zmienił środowisko dziennikarskie. – Ten okres przetrącił skutecznie środowisko dziennikarskie. Jako korporacja zawodowa kierująca się pewnymi zasadami, ta grupa nigdy się z tego nie otrząsnęła – podsumował dr Wicenty.
Posłuchaj audycji: