W piątą rocznicę katastrofy prezydenckiego tupolewa pod Smoleńskiem gościem Rozmowy Kontrolowanej w Radiu Gdańsk był Wiktor Bater. Dziennikarz jako pierwszy polski korespondent pojawił się na miejscu tragedii i przekazał informację o katastrofie.
W trakcie rozmowy z Agnieszką Michajłow przebywający w Moskwie dziennikarz opowiadał o tym, jak rosyjskie media odnoszą się do rocznicy tragicznych wydarzeń pod Smoleńskiem. Jak podkreślił robią to „marginalnie”.
– Z takim odcieniem satysfakcji, że ostatnio ujawnione przez polską prokuraturę i jedną ze stacji radiowych stenogramy wskazują, że cały ciężar winy spada na polskich pilotów. Że były wywierane potworne naciski, w szczególności polityczne, związane z tym, że samolot musi wylądować, ponieważ tak chce zwierzchność. Rosyjskie środki masowego przekazu przypominają przede wszystkim, że jest to zbieżne z pierwszymi ustaleniami MAK, powiedział Wiktor Bater.
Skomentował również napięte stosunki między polskimi i rosyjskimi prokuratorami. Zdaniem Wiktora Batera jest to umotywowane wydarzeniami w polityce między Polską i Rosją. – To stwierdzenie prokuratora Markina, że wrak jest dowodem w sprawie i do czasu zakończenia śledztwa nie zostanie wydany może sugerować, że w tej chwili nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, kiedy wróci do Polski, i czy w ogóle do naszego kraju kraju wróci, bo nie wiadomo, czy rosyjskie śledztwo się zakończy. Rosjanie zarzucają polskiej prokuraturze, że ta nie spełnia rosyjskich próśb o pomoc prawną. Z kolei nasi prokuratorzy twierdzą, że takiej pomocy rosyjskim prokuratorom stale udzielają. Jednocześnie polska prokuratura zwraca się do prokuratury rosyjskiej z wnioskami o pomoc prawną i taka pomoc również nie jest udzielana. To jest gra i z jednej, i z drugiej strony.
Wiktor Bater pracujący wówczas dla stacji Polsat News, jako pierwszy przekazał informacje o katastrofie prezydenckiego samolotu. Agnieszce Michajłow mówił, co zobaczył po przyjeździe na rosyjskie lotnisko. – Funkcjonariusze Federalnej Służby Bezpieczeństwa biegali i kręcili się jak w ukropie. Nie wiedzieli, co robić. Najprostszym wyjściem było wyrzucenie nas z lotniska, oni nie mówili co się stało. Potworna mgła, która spowijała cale lotnisko, nie było widać nawet pasa startowego. Panika, strach przerażenie i wielka nerwowość ze wszystkich stron, opowiadał dziennikarz i dodał, jakie skojarzenia przychodzą mu do głowy na hasło „Smoleńsk” pięć lat po katastrofie.
– To przede wszystkim mgła i łany trawy skoszonej przez ciąg silników tupolewa. Trawy, której tak naprawdę niewiele osób widziało i niewiele telewizji pokazało. Szliśmy ścieżką podejścia tego samolotu, oddalając się od miejsca katastrofy. Podszedł do nas były pilot wojskowy i on nam powiedział, że jest to wyraźny sygnał, że w ostatniej chwili piloci próbowali ratować samolot. Jest to świadectwo na próbę ratowania tego, czego uratować się nie dało.
10 kwietnia 2010 roku w katastrofie tupolewa pod Smoleńskiem zginęło 96 osób w tym para prezydencka – Lech i Maria Kaczyńscy.
mmt