Pomorski poseł Konfederacji: „Wizyta w Kijowie ma dużą symbolikę, pozwala nam utrzymać wizerunek sumienia Europy”

(fot. RG)

Ocena polskich działań dyplomatycznych w kontekście agresji Rosji na Ukrainę, rezygnacja z rosyjskich surowców i przyjmowanie uchodźców zza wschodniej granicy – m.in. te tematy Jarosław Popek poruszył w rozmowie z „Gościem Dnia Radia Gdańsk”, którym był Artur Dziambor, pomorski poseł Konfederacji. Polityk był też pytany o swoje odejście z partii KORWiN. 

– Ofensywa dyplomatyczna jest na bardzo duży plus. Właśnie takie działania powinniśmy wykonywać. Wizyta w Kijowie może ma dużą symbolikę, ale ta symbolika pozwala nam dalej utrzymywać wizerunek sumienia Europy, co może pozwoli nam w najbliższej przyszłości twardo postawić warunki negocjacyjne przy dyskusji o przywróceniu Funduszu Odbudowy, o który cały czas szarpiemy się z Unią Europejską. Wizytę Joe Bidena, jeśli do niej dojdzie, postrzegam jako szansę, żeby ustalić twarde kwoty, jakimi USA i UE wesprą polski budżet w związku z tym, że jesteśmy humanitarną potęgą świata i przyjmujemy uchodźców – ocenił Artur Dziambor.

– Dobrze by było zrezygnować z rosyjskich surowców, ale u nas problem polega na braku dywersyfikacji. Nasze kopalnie nigdy nie powinny być spisane na zamknięcie. My powinniśmy jakkolwiek dywersyfikować dostawy, to zostało ograniczone. W Niemczech mamy 60 proc. gazu z Rosji, oni nie mogą po prostu zakręcić kurka. W naszym przypadku Baltic Pipe rusza dopiero w październiku. Na szczęście idą cieplejsze miesiące, ale Baltic Pipe jeszcze nie funkcjonuje. Przyszłość Europy i możliwość odłączenia się od surowców z Rosji to dyskusja o tym, czy dalej będziemy bujać w obłokach i dyskutować o Fit for 55, czy będziemy się sami ograniczali na siłę, czy ruszymy z kopyta z projektem elektrowni jądrowych. Jest mnóstwo tematów do rozwiązania, które pojawiły się przez to, że Rosja okazała się agresorem, a nie partnerem do robienia interesów. Mam nadzieję, że dojdziemy do tego, żeby oddzielić się od Rosji i jej surowców. Żeby do tego doszło, potrzebujemy zupełnie innego podejścia Unii Europejskiej do tego, jak to wygląda. Musimy zakręcić całkowicie politykę, która dotychczas była uprawiana przez Unię Europejską – zauważył.

– To, że pomoc jest potrzebna, jest bezsprzeczne. Największy problem to to, jakie są źródła tej pomocy. Podjęliśmy się tego gigantycznego przedsięwzięcia, możemy się nazywać humanitarną potęgą świata. Problem polega na tym, że my nie jesteśmy krajem, który jest w stanie gospodarczo dźwignąć tak gigantyczny napływ uchodźców. Na razie Polacy dają sobie z tym radę, natomiast w momencie, gdy to jest kwestia dłuższa i trwa to kilka miesięcy, a nie tygodnie, musimy dojść do sytuacji, w której zachodnia Europa, czyli Niemcy i Unia Europejska, ale też USA, dają konkretne pieniądze na prowadzenie tego projektu. Dokładnie na tej samej zasadzie, na jakiej kiedyś UE dała 6 mld euro Erdoganowi, by zatrzymał u siebie imigrantów rosyjskich – stwierdził poseł Konfederacji.

– Zgodnie z uchwałą UE, w 2015 roku mieliśmy przyjąć 10 tys. imigrantów, którzy nie chcieli tutaj być. Byłyby z nimi problemy od pierwszego dnia, bo oni kombinowaliby od pierwszego dnia, żeby tylko jak najszybciej przenieść się do Niemiec. To spowodowałoby nie tylko problemy organizacyjne i finansowe, ale też z bezpieczeństwem. My się temu przeciwstawialiśmy. Platforma Obywatelska mówiła, że „tak, oczywiście, bierzemy”. Potem była zmiana władzy i ta decyzja została na szczęście zmieniona. To nie byli uchodźcy, to byli imigranci zarobkowi. My mamy sytuację, gdy wojna jest za naszą granicą. Mamy rzeczywistych uchodźców, kobiety z dziećmi, które uciekają przed wojną i zagrożeniem śmierci. Jesteśmy krajem przy samej granicy i mamy obowiązek ich przyjąć. W 2015 roku była zupełnie inna sytuacja. Wiedzieliśmy, że to byli imigranci zarobkowi. Gdyby chcieli uciec przed wojną, uciekliby w inne miejsce – przypomniał.

– Rynek pracy ma pewne zapotrzebowania i bardzo chciałbym, by okazało się, że wśród ludzi, którzy tu są, byli specjaliści, których nam brakuje. W zeszłym tygodniu spotkaliśmy się z przedstawicielami branży transportowej. Według ich obliczeń, około 1/3 kierowców w Polsce to byli Ukraińcy. Oni dostali powołania i pojechali do ojczyzny. Nie da się ich łatwo zastąpić. Tego typu problemy mamy też w budowlance. Oni nie zostaną zastąpieni przez kobiety, które tu przyjechały. One mają inne specjalizacje. Zobaczymy, czy będą mogły tu funkcjonować, jeśli zechcą tu zostać. Polski rząd będzie im to ułatwiać. Jest to jakiś pomysł, by zatrzymać tu ludzi, których rynek potrzebuje – stwierdził Gość Dnia Radia Gdańsk.

Artur Dziambor niedawno odszedł z partii KORWiN, pozostając jednocześnie w szeregach Konfederacji. Zrobił to na znak protestu przeciw wypowiedziom lidera ugrupowania, Janusza Korwin-Mikkego, na temat wojny na Ukrainie. – W momencie, gdy to była tylko taka dykteryjka na dyskusję akademicką, można było się z tego pośmiać. To nie było groźne. Wręcz bawiłem się tym, że mogłem iść do mediów i tłumaczyć Korwina na język polski, bo nie wszyscy zrozumieli. Teraz, gdy mamy za granicą wojnę, a Rosja okazała się agresorem, który najechał wolny kraj, jakiekolwiek niuansowanie i pokazywanie innej perspektywy jest zwyczajnie nie na miejscu. Próbowaliśmy to przetłumaczyć i pokazać, że lata nieodpowiedzialnych wypowiedzi teraz będą się na nas mścić. Będzie to ciężko wyjaśnić, że kiedyś uważaliśmy, że wszystko było w porządku. Odpowiedzialny polityk powinien stanąć i powiedzieć „przepraszam, pomyliłem się”. Wszyscy się pomyliliśmy. Skąd mieliśmy wiedzieć, że w 2022 roku znajdzie się wariat, który stwierdzi, że trzeba iść na wojnę i zabijać ludzi? Nie sądziliśmy, że to się wydarzy. Dlatego mogliśmy mówić o interesach. Postawa mojego byłego prezesa była skrajnie odległa od tego, co ja mu podpowiadałem. Honorowym wyjściem było zrezygnowanie ze współpracy – stwierdził.

ua/mrud

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj